Rozdział 3

Podziemne obozowisko

I
Szklane ostrze zalśniło w ogniu kuźni, odbijając niewyraźne oblicze ciemnowłosego mężczyzny.
Blavren Maryz uśmiechnął się i oddał miecz kowalowi, klepiąc go przyjaźnie po plecach.
– Dobra robota, Nissenie – rzekł, a pod gęstymi wąsami drugiego mężczyzny błysnął na krótko uprzejmy uśmiech. Odebrał ostrze i powrócił do pracy, żegnając się uprzednio z dowódcą, który odszedł niespiesznie do drugiego kowala.
Obejrzawszy kolejną pracę swoich ludzi, rzekł do nich kilka słów – były to najczęściej słowa uznania, acz nie oszczędził im również swych zastrzeżeń. Człowiek przyjmujący krytykę jednakże nie chował się za swym warsztatem przerażony, a ze spokojem, a niekiedy nawet uśmiechem przyjmował słowa swego wodza. Blavren Maryz cieszył się szacunkiem, a jedną z rzeczy, która odróżniała go od innych dowódców, była uprzejmość względem swych poddanych i żywe zainteresowanie wykonywaną przez nich pracą. Dlatego cieszył się niesłabnącym poparciem.
Blavren co jakiś czas spacerował po podziemnym obozowisku, doglądając swych poddanych i nierzadko zamieniając z nimi choć jedno słowo. Niewielu wodzów podzielało jego entuzjazm, który ukazywał się każdorazowo, kiedy dostrzegał dobrze wykonaną pracę. Wychodził z założenia, że nie tylko surowość może zapewnić pozycję. Wystrzegał się przedmiotowego traktowania podwładnych, nie tracąc przy tym ich szacunku. Ludzie szanowali go i czuli się przez niego doceniani, dlatego ich wysiłek wkładany w pracę był widoczny dwukrotnie.
Podziemne obozowisko znajdowało się pod zamkiem, zajmowało duży obszar i dzieliło się na kilkanaście sekcji. Każda z nich zajmowana była przez innych fachowców i wszystkie się od siebie różniły. Sekcja kowali była średniej szerokości korytarzem, a każdy warsztat był wydrążoną w ścianie izbą. Nad każdą wysuniętą na korytarz częścią warsztatu znajdował się ciemnozłoty daszek, na którym widniały tablicę z nazwami wykonywanych przez danego kowala rodzai broni. Wejścia do sekcji kowali były dwa – pierwsze z nich było wejściem głównym z wysoką, sięgającą około trzech metrów, zmechanizowaną bramą w kolorze ciemnozłotym, a drugie stało tuż naprzeciwko tego pierwszego; nie było żadną bramą, a jedynie wysokim łukiem z wyrzeźbionymi znakami wkoło jego ramy. Wejście prowadziło do węższego korytarza, który gwałtownie skręcał w lewą stronę, a oświetlony był żarzącą się pod kratami wstęgą lawy, która odpowiadała za wszelkie mechanizmy podziemnego obozowiska i płynęła wąskim korytarzem do sekcji odpowiadającej za działanie wszystkich urządzeń.
Zmechanizowanie obozowisko zawdzięczało krasnoludom, dawnym mieszkańcom zamku na Szklanej Górze. To oni stworzyli to podziemie i odpowiadali za wszystkie mechanizmy w nim istniejące. Ludzie, choć starali się naśladować czynności potrzebne do uruchamiania większości urządzeń, nie znali jednak działania wszystkich maszyn, dlatego większość z nich była nieużytkowa.
Blavren Maryz po skończonym obchodzie powrócił do swoich siedzib. Nie był to jego dom, choć większość tak uważała – młody dowódca bowiem większość czasu spędzał w podziemnym obozowisku.
Siedziba Blavrena znajdowała się w ogromnej sali, na środku której co kilka metrów wyrastały złote kolumny z wyrytymi krasnoludzkimi znakami runinicznymi. Kolumny pięły się do półkolistego sklepienia w tym samym kolorze, z podobnymi znakami i kilkunastoma grubszymi zgrubieniami ze złota, kolejno sięgającymi ku dołowi i otulającymi szerokie wejścia do poszczególnych komnat. Komnaty oddzielone były złotymi kratami, a tuż za nimi znajdował się wąski korytarz prowadzący do kolejnych drzwi. Za nimi znajdowała się główna komnata, w której mieściły się stoły, kanapy, stojaki na zbroje, szafy, regały z książkami, piec i kilka prywatnych rzeczy dowódcy, a kolejne drzwi, tym razem niższe i mahoniowe, prowadziły do mniejszej izby służącej za sypialnię.
Niespełna trzydziestoletni dowódca przemknął wzdłuż komnaty, poprawiając jeden z hełmów, wkładając mapy z powrotem do kufra, kładąc do koszyka jabłko, które jakimś cudem z niego wypadło. Był patetyczny, każda rzecz musiała być na swoim miejscu. Pragnął mieć wszystko poukładane, zarówno w swej komnacie, jak i w życiu prywatnym. Jego upodobania miłosne sięgały wyłącznie jego żony – Anny – nikogo więcej. Był człowiekiem honoru, niedopuszczającym się chwilowych ekscesów ani niepopełniającym błędów. Każdy jego ruch był przemyślany i dobrze zaplanowany, jego patetyczność po części przyczyniała się do tego, że był najlepszym strategiem.
Na polu walki nie sugerował się emocjami. Chłodnym spojrzeniem oceniał sytuację, by wydać odpowiednie rozkazy. Potrafił również słuchać, dzięki czemu dowiadywał się o często ważnych rzeczach dużo wcześniej niż inni.
Tak było w przypadku porwanych dzieci króla. Zanim maester zwołał naradę i odczytał przyniesiony przez kruka list, do jego uszu dotarły już dużo ciekawsze i niewątpliwie istotniejsze szczegóły. Wszystkim mówił, że jego wiedza to wyłącznie szepty wiatru. Po części miał rację. Wieści niesione przez wiatr były szeptami ludzi, którzy dawali mu wiele możliwości, by spojrzeniem stratega spojrzeć na daną sytuacje. Bez problemu wywnioskował, że porwane dzieci znajdowały się blisko twierdzy w Mangenslav, twierdzy należącej do jednego z lordów Irhonu. Pamiętał o groźbach owego władcy, który zarzekał się, że Arsayi pożałuje ostatniego najazdu, kiedy twierdza padła po paru dniach i na kilka miesięcy została wcielona do Arsayi. Nie na długo, gdyż król uznał, że położenie jej nie pomaga mu w kontynuowaniu dalszej ekspansji. Położenie twierdzy nie były znaczące dla jego dalszych planów, dlatego opuścił ją, a wojska wysłał do miejsca, które okazało się ważniejsze dla jego dalszych poczynań niż skromna twierdza lorda Lanstera. 
Lord Lanster jednakże zapowiedział zemstę, o której Blavren Maryz doskonale pamiętał.
Nadarzających się okazji, by zemścić się na królu Arsayi, nie było zbyt wiele. Niewątpliwie jednak podróż królowej Kryssis wraz z synami wydawała się idealną możliwością, aby słowa zapowiedziane dawno temu mogły stać się realną groźbą. Nie twierdził, że poczynania lorda Lanstera były mądre, ale skutecznie odwróciły uwagę króla od Oka Giganta, należącego do Irhonu.
Blavren zdawał sobie sprawę, że spokój w owym księstwie lennym nie potrwa długo. Wojska Irhonu, choć znacznie słabsze od wojsk Arsayi, nie przywykły, by w tak bezczelny sposób odbierać im ziemie. Lordowie Irhonu zapewne już od dawna zwołują narady, jak skutecznie unicestwić króla, którego ambicje sięgnęły za daleko. Nie tylko dzika Północ była problemem, ale także królestwo Irhonu, które coraz bardziej domagało się sprawiedliwości.
A sprawiedliwość mogła zostać im dana tylko na szlakach wojny.
Zabicie królowej odebrało królowi możliwość na posiadanie kolejnego męskiego potomka, spadkobiercę tronu królestwa Arsayi. Król mógł poślubić kolejną damę, lecz synowie zrodzeni z ich miłości nie będą mogli rościć sobie praw do tronu, dopóki synów z pierwszego królewskiego małżeństwa nie spotka śmierć. Król Casterlah zatem został bez męskiego potomka, bez spadkobiercy, a to oznaczało, że ród jego już nigdy nie zasiądzie na tronie królestwa, wymrze jak większość rodów króli i lordów za dawnych lat, którzy nie doczekali się męskiego potomstwa.
Odnalezienie królewskich dzieci, czy to martwych,  czy żywych, stało się priorytetem króla, jakoż zaniechanie poszukiwań mogłoby wzbudzić niezadowolenie ludności, oskarżającej króla o herezję. Uczeni z Synodu bowiem nad wszystkim sprawowali pieczę. To dzięki nim ludność miałaby wówczas odwagę sprzeciwić się swemu okrutnemu królowi, gdyż takie były obyczaje, respektowane w krainie do dziś, nakazane, jak mawiano, przez Dawnych Bogów, którzy mimo ustąpienia miejsca Beliarowi, najwyższemu z Bogów, nadal byli szanowani i złamanie ich praw i nieprzestrzeganie obyczajów prowadziło do  oskarżeń o zdradę i herezję, a to z kolei do surowych kar.
Blavren Maryz, jako głównodowodzący całej armii Arsayi, musiał dopełnić swego obowiązku, który nie był tylko obowiązkiem rycerza objętego kodeksem rycerskim ustanowionym przez Mithirrnisa II Wielkiego, ale także dotyczył Warty Artyzjańskiej, dokumentu podpisywanego przez dowódców, w których to w wielotomowych egzemplarzach spisane są wszelkie przywileje oraz obowiązki, zasady, którymi powinni się kierować i nauki Kościoła Synodu, pouczenia Boskich Artefaktów i Księga Poległych będącej również potoczenie zwaną księgą dokonań. Spisywano w niej każdego z dowódców, lecz nie każdy mógł liczyć na osobną stronicę traktującą o nim i jego wielkich czynach, które pozostaną nieśmiertelne tak samo, jak nieśmiertelna jest Warta Artyzjańska.
Mężczyzna zatem z wyjątkową dokładnością musiał rozwiązać sprawę porwanych książąt, a najbardziej pragnął sprowadzić ich do stolicy żywych. Było to jego najważniejszym celem. Celem, który zapewniłby mu wieczną pamięć i uznanie go jako bohatera narodu, a Blavren Maryz nie marzył o niczym innym jak o własnym bohaterstwie i nieśmiertelności.


II

Po pewnym czasie, zaraz po przyniesionej przez posłańca wiadomości, Blavren Maryz wyszedł z komnaty wejściem znajdującym się w podłodze w lewym rogu pomieszczenia. Zamknięta na spusty klapa prowadziła do schodów, którędy przechodził na niższe piętra obozowiska. Zszedł na piętro najobszerniejsze, które mieściło obecnie dwadzieścia tysięcy rycerzy. Na widok swojego dowódcy, armia zasalutowała.
Blavren dosiadł konia, którego przyprowadził do niego giermek. Samica czarna jak smoła była jego wierną towarzyszką podróży.
Po sygnale wielkie zmechanizowane wrota otworzyły się do wewnątrz. Wejście umiejscowione było w górze, a po otwarciu dawało widok na jezioro rozciągające się w samym sercu Arsayi.
Armia wraz z przywódcą wyruszyła. Po kilkunastu metrach skręciła ostro w lewo, idąc nadbrzeżnym traktem aż do rozwidlenia dróg, które prowadziły dalej wzdłuż jeziora, jak i w górę, aż do zamku. Piaszczysta drożyna nie była stroma, lecz wymagała sporego nakładu drogi, aby znaleźć się na równi z pałacem.
W mieście wrzało.
Lud wyszedł na zewnątrz, żegnając w pokorze swego króla, który dołączył do Blavrena, kiedy armia wtoczyła się na most prowadzący do zamku. Łysiejąca głowa władcy wyglądała przez okna powozu, a on sam od niechcenia odmachiwał poddanym.
– Starczy tych uprzejmości – powiedział Casterlah, chowając się na powrót w karocy. Siedzący naprzeciwko niego maester jedynie spuścił w milczeniu głowę.
Blavren jechał wolno, rozglądając się na boki. Szukał w tłumie tej jednej osoby, która okazała się wyczekiwać go przy jednej z bram w stolicy. Pochylił tylko lekko głowę, a Anna uczyniła to samo. W jej zielonych oczach jednak widniał strach. Nie mógł uczynić niczego więcej, mimo że sam tak bardzo chciał przytulić się do niej jeszcze raz, wdychając fiołkowy zapach jej kasztanowych włosów. Pożegnał się z nią dzień wcześniej, kiedy przyszła do jego komnat nad ranem. Kochali się do południa, wierząc, że i z tej wyprawy Maryz powróci cały i zdrów, choć była to wiara jak każda inna – dająca więcej strachu niżeli pociechy w sercach małżonków. Ale tylko ona została Annie i Blavrenowi.


III


Po powrocie do obozu wiedźmina Bruce'a i elfickiego wojownika o imieniu Yagala, nastało poruszenie. Ranny elf został ułożony na posłaniu blisko paleniska, a jego żona, jasnowłosa elfka Silir, uklękła obok niego. Ich dzieci, chłopiec Vandil i dziewczynka Veldri, ocknęły się również i przybliżyły do ojca zaniepokojone.
– Musimy uciekać – tylko tyle zdołał wykrztusić, kiedy Bruce poddenerwowany chodził po jaskini.
– Pieprzone gnoje nas śledziły! Zarżnęliśmy czwórkę, ale jedna ze strzał trafiła Yagalę. Piąty z nich uciekł – powiedział wiedźmin, nie przestając chodzić wkoło bez celu.
Revil bacznie obserwował Bruce'a, krzyżując przy tym ręce na klatce piersiowej. Jego kamienna twarz nie zdradzała zbyt wielu emocji, lecz głęboki głos, który zabrzmiał w tym momencie ostro niczym brzytwa, pokazywał, jak bardzo był wściekły.
– Dlaczego za nim nie pobiegłeś? – spytał z wyrzutem.
Bruce nie odpowiedział. Zatrzymał się i spojrzał na białowłosego nagle jakby zobojętniałym wzrokiem. Po chwili przetarł zmęczony dłonią oczy i podrapał się po brodzie.
– Próbowałem. Ale miał konia. Spieprzał tak szybko, że aż się za nim kurzyło. Ale przyjdą tu inni. Nie możemy tu dłużej zostać, mogli za nami iść znacznie dłużej, mogło być ich więcej. 
– Gdzie więc proponujesz się udać, mości wiedźminie? – zapytał Zhorin, krasnolud, który nie wytrzymał napięcia i wtrącił się do rozmowy wiedźminów.
– Szliśmy na północ wąwozem. W pewnym momencie droga rozwidliła się na kilka stron. Wybraliśmy jedną z drożyn i dotarliśmy do lasu. Marsz jest długi, ale nie niebezpieczny. Skały się stopniowo przerzedzają, aż dotrzeć można do stromego zejścia. W dole rozpościera się spory las. Weszliśmy tam i od razu to poczułem. Jakąś moc magiczną. Naszyjnik zresztą drżał. To było miejsce pełne magii, ale nie uszliśmy za daleko, bo złapali nas te kurwisyni.
– Jesteś pewien? To może być las driad, a one nie przyjmą cię z otwartymi ramionami. Strzały przebiją cię szybciej, niż zdążysz wypowiedzieć choć jedno słowo.
– To nie był las driad. Wiedziałbym. Inaczej byśmy teraz nie rozmawiali. W tych lasach już nie ma driad, dobrze o tym wiesz. To coś innego, ale nie jestem pewien co. Nie dane mi było się przyjrzeć dokładniej.
– Skoro nie wiemy, co tam jest, nie możemy się tam udać.
– A masz lepszy pomysł?! – krzyknął nagle Bruce. Nie wytrzymał spojrzenia Revila, które przepełnione było pogardą. Wiedział, że nie ufał mu od czasu, kiedy zbłądzili w puszczy Valeai, wówczas stracili w niej połowę kompanów, im samym ledwie udało się ujść z życiem.
– Nie możemy iść do lasu, który emanuje mocą magiczną, o której nie masz pojęcia. Nie wiemy, co się tam może kryć. Możemy wpieprzyć się w jeszcze większe bagno niż to, w którym obecnie jesteśmy.
– Mości wiedźminie, wybacz panie żem wścibski i się wtrącam znów bez pytania, ale… może pan Bruce ma rację. Nie możem tu zostać, wojsko tej przeklętej babicy będzie nas ścigać, skoro jeden z jej kurwiąt chadza gdzieś na wolności – odezwał się Zhorin, spoglądając ciemnymi oczyma spod swych krzaczastych brwi.
Revil zasępił się na moment. Omiótł wzrokiem zebranych towarzyszy, czując lekki uścisk dłoni Shey. Westchnął tylko, pokiwawszy głową ze zrozumieniem. Po chwili milczenia rzekł, że musi pomyśleć i wyszedł wąskim korytarzem na zewnątrz jaskini. 
Przejaśniało się. Słońce powolnym tempem wychylało się zza burzowych chmur. Okolica jednakże pozostawała mroczna. Lekki wietrzyk targał jego długie białe włosy. Kilka przednich pasem miał spiętych z tyłu, jednak po niespokojnej nocy kilka kosmyków muskało go po surowej, poważnej twarzy. 
Przymknął zmęczone powieki, ukrywając jasnozieloną barwę swych oczu. Kolor ich był nienaturalny i przywodził na myśl oczy jaszczurki – jego spojrzenie zresztą zdawało się ziać jadem. Ciemne krzaczaste brwi, których początek zawsze chylił się ku nosowi, a końcówka lekko unosiła się ku górze, dodatkowo dodawały jego twarzy wrogości. Nos miał prosty, niezbyt szeroki ani niezbyt gruby. Usta niepełne, a ich kąciki przeważnie skierowane ku dołowi.
Jego myśli zaprzątał tajemniczy las. Nie wiedział, co konkretnie spowodowało, że nie chciał wierzyć Bruce'owi. Bał się zaufać mu na nowo, bo to przez niego stracili połowę kompanów. Wprowadził ich do puszczy zamieszkiwanej przez gorylce i bagienne żabołaki. Miał sprawdzić teren, a okłamał ich. Revil czuł już od samego początku, że coś jest nie tak. Nie spodziewał się jednak, że atak nastąpi tak nagle. Siedmiu towarzyszy zginęło na miejscu rozszarpana na strzępy przez gorylce. Czwórka z nich odniosła poważne rany i zmarła w ich skutek kilka dni później. Trójka zachorowała na grychtę, bagienną chorobę roznoszą przez żabołaki. Nie było szans, by ich uratować. Brakowało składników na lekarstwa. Irmines, wiedźma, z którą podróżowali, nie chciała ich wyleczyć za pomocą swej magii. Twierdziła, że złe moce przesiąkną przez ciała pozostałych i wszystkich strawi ta sama choroba. Revil zrozumiał. Nie naciskał. Pozwolił umrzeć kolejnej trójce osób, których przysiągł chronić.
Przysiągłem?, pomyślał z goryczą. Nie składał nikomu żadnej przysięgi, ale czuł wewnętrzny obowiązek, by ich wszystkich doprowadzić w bezpieczne miejsce. A najbardziej zależało mu, aby w takim miejscu znalazł się on i jego Shey. Reszta mogła podążać za nimi, ale za ich życie nie odpowiadał. Nie mógł nikomu obiecać, że doprowadzi go żywego do bezpiecznej przystani. Nikomu tym bardziej nie przysięgał, że to uczyni. 
Żałował swych towarzyszy, lecz nie mógł tego okazywać. Ktoś musiał w tym gronie być silnym i objąć dowodzenie. Bruce był na to za młody i niezbyt doświadczony w takich rzeczach. Dopiero uczył się fachu wiedźmina, z którego musiał niedługo potem zrezygnować i uciekać. Znali się z Folen Oeif, wiedźmińskiej twierdzy w górach królestwa Faring, nie darzyli się jednakże sympatią. Bruce był często zbyt roztargniony i nierozsądny, lubił oszukiwać i nie interesował się nikim innym prócz samym sobą. Własna wygoda liczyła się dla niego bardziej niż ktoś inny.
Odkąd jednak stracili połowę kompanów, młody wiedźmin jakby zaczął się zmieniać. Zaczął bardziej poświęcać uwagę innym osobom, starał się dbać o pozostałych członków ich niewielkiej kompanii. Revil nie mógł się zdobyć na to samo. Mimo że starał się dbać o pożywienie, to nie potrafił okazywać wszystkiego wprost. Nie cierpiał okazywać swych prawdziwych uczuć. Przy Shey jednak starał się być taki, jakim chciała, aby był. Była w końcu tylko kobietą wyczuloną na miłe słówka i czułości. A on uznał, że jest jej to winien za ostatnie lata ich wspólnego życia, zanim jeszcze fanatyzm królowej Ishalii nie sięgnął ich skromnego domostwa w głębi lasu.
Zanim ją poznał, bywał w zamtuzach nad wyraz chętnie. Uciechy cielesne należały do jego ulubionych zajęć, zaraz po potrząsaniu dopiero co uzupełnioną sakiewką, kiedy monety ledwie wskoczyły do woreczka napełnianego każdorazowo przez wdzięcznych lordów czy Starszych wiosek, które niejednokrotnie ratował przed strzygami, wampirami, bagiennymi upiorami czy innym plugastwem kłębiącym się w lasach, nad mokradłami czy nawet w polach.
Shey poznał w karczmie, lecz początkowo nie był nią zainteresowany. Działo się to w czasie, kiedy był jeszcze ranny i w sumie nie zależało mu na pieprzeniu jej zgrabnego tyłeczka – choć wyglądał wyjątkowo kusząco w tych figlarnych szmatkach, które miała na sobie. Chciał jednak porozmawiać, tego mu brakowało. Nigdy nie był rozmowny, lecz po kilku kuflach język sam mu się rozwiązał i zaczął opowiadać jak najęty, co też mu na duszy leżało. A leżało wiele. Ona słuchała, a seks przyszedł z czasem.
Nim się obejrzał, ulokowali się w jednej z chat zamieszkiwanej przez drwala, którego zagryzły wilki. Shey zajęła się domem, on wykonywał swój fach. Bywał w domu rzadko, ale kiedy tylko do niego wracał, już od progu witała go cała nagusieńka. Nie długo trzeba było czekać, by znaleźli się na posłaniu i kochali przez następne kilka dni bez wytchnienia. 
Z czasem jednak zaczął czuć się uciskany. Na powrót korzystał z burdeli, aż Shey dowiedziała się o wszystkim. Mimo tego nie zostawiła go, a jedynie od czasu do czasu popłakiwała nocą. Udawał, że tego nie słyszy i nie widzi, lecz czuł, jak jej ciało drży niespokojnie. Nie wdawał się z nią w dyskusje, aż do dnia, kiedy spytała, co tak naprawdę do niej czuje. Wówczas poczuł się najdurniejszym człowiekiem na świecie, choć do prawdziwego człowieczeństwa mu było daleko. Nie czuł nic, prócz przywiązania do jej pięknego smukłego ciała, które tak na niego działało. Nie powiedział jednak tego wprost, nie powiedział niczego, a ona tylko pokiwała głową jakby obojętna i rzekła: „Ja ciebie kocham od momentu naszego pierwszego spotkania. Pokochałam cię za to, jakim człowiekiem byłeś, nie jakim jesteś teraz. A nie chcę zostawić cię dlatego, bo wiem, że w tych czasach ważne jest, by mieć kogoś bliskiego. I ty, Revilu, kiedyś też to zrozumiesz i wierzę, że mnie pokochasz tak samo mocno, jak ja pokochałam ciebie”.
Nie myliła się.
Shey jakby wyczuła zbliżające się niebezpieczeństwo. Wyczuła, że rządząca Erwen królowa Ishalia oszaleje i nakaże mordować wszystkich tych, których podejrzewała o paranie się magią. Wydawało się, że Shey już dawno wiedziała o tym, co miało nastąpić i rozumiała, że w takich czasach najważniejsze było mieć kogoś bliskiego, aby nie umierać samotnym. Bo śmierć w samotności to rzecz najokrutniejsza ze wszystkich. Teraz to rozumiał.
Zbliżył się do niej, odkąd powiedziała, że ucieknie z nim, mimo że wcale nie musiała tego robić. Była człowiekiem, on wiedźminem, który powinien zginąć tak jak inni nieludzie. Ale poszła z nim i zaczął w duchu tylko dziękować, że na to przystała, choć każdego dnia bał się o jej życie, o zdrowie, o psychikę, o duszę, która nie była gotowa na rozlew krwi, widok trupów, ale dziękował, że była przy nim. Przy niej czuł się pewniej. Pewniejsze były jego decyzje, pewniejsza była jego postawa, bo wiedział, że odpowiada nie tylko za swoje życie, ale również za jej. To powodowało u niego przypływ nagłej odwagi, mężności. 
Nie mógł jednak przyznać przed sobą, że ją kochał. Darzył ją pewnym uczuciem, ale nie chciał mówić o miłości. Czy wiedźmin mógł kogokolwiek kochać? Wydawało się to wręcz nierealne.
– Revilu…
Cichutki głos dotarł do jego uszu, brzmiąc jak najsłodsza melodia. Uniósł lekko kącik ust, który jednak prędko opadł z powrotem. Odwrócił się do kobiety, która podchodziła do niego, niepewnie stawiając kroki.
– Jak się czuje Yagala? – spytał, słysząc od czasu do czasu jęki elfa.
– Nie jest za dobrze, rana jest paskudna. Irmines nasmarowała go maścią, po tym jak wyciągnęli z niego resztki strzały.
– Może iść?
Shey odwróciła wzrok i wstrzymała oddech.
– Może iść, Shey? Odpowiedz mi.
– Nie jestem pewna, Revilu. Bardzo cierpi. Ale Silir go nie zostawi, dzieci również. Nie możemy pozwolić im tutaj umrzeć.
– Wiem o tym.
Odwrócił się w stronę skał. 
– Musimy go nieść. Nie wiem, jak daleko zajdzie. Ale potrwa to znacznie dłużej, więc musimy się śpieszyć. Las leży daleko, musimy minąć miejsce, w którym spotkali się z tymi zbirami, potem znajdziemy jakieś schronienie. Musicie być jednak wszyscy czujni. Z rannym Yagalą jesteśmy osłabieni, niech każdy siebie pilnuje. Z Brucem i Zhorinem postaramy się was obronić, ale niech każdy będzie w gotowości. Jeżeli działoby się coś złego, nie bój się sięgnąć po ostrze – powiedział, odwracając się do Shey.
Kobieta przełknęła ślinę i potaknęła głową.
Nigdy nie walczyła, lecz kiedyś musiało to nastąpić. Powinna umieć o siebie zadbać, kiedy jego nie będzie w pobliżu lub nie będzie mógł się do niej dostać.
Spojrzał w jej błękitne oczy.
– Bądź dzielna, Shey.
Nie wytrzymała. Rzuciła mu się w ramiona, a on objął ją lekko. Łza spłynęła po jej bladym policzku. Otarł ją wierzchem dłoni i spojrzał w jej smutną twarz jeszcze raz, a ona powiedziała mu coś, na co nie potrafił odpowiedzieć. Przytulił ją tylko do siebie i westchnął cicho.


IV

Kiedy wyszli ze skalistego wąwozu, ich oczom ukazał się rozpościerający się daleko w dole las. Zejście rzeczywiście było strome, usłane ostrymi kamieniami i wystającymi gałęziami krzewów rosnących tym gęściej, czym bliżej lasu się znaleźli.
Jęczący Yagala szedł wspierany o Bruce'a i swą elficką żonę Silir. Revil prowadził, krocząc tuż obok krasnoluda Zhorina, który po wejściu w ciemny las, przycisnął swój topór jeszcze mocniej do siebie.
– Dziwne miejsce – rzekł, kiedy uszli spory kawał drogi.
Rozglądał się podejrzliwie po okolicy, a na każdy szelest reagował gwałtownym ruchem, przybierając postawę obronną. Był teraz jeszcze bardziej odpowiedzialny za życie kompanii niż wcześniej. Bez Yagali i Bruce'a, który go podtrzymywał, byli znacznie bardziej narażeni na niebezpieczeństwo.
Revil również rozglądał się po okolicy, nie reagując jednakże zbyt gwałtownie na obce dźwięki. Szedł, cicho stąpając po ściółce i wyszukiwał czegoś niepokojącego. Miał znacznie lepszy wzrok niż Zhorin, bardziej wyczulone zmysły, dlatego starał się nie rozpraszać.
Kiedy minęli miejsce, w którym Bruce i Yagala spotkali zbirów królowej, uspokoili się nieco. Upewniali się raz po raz, czy nikt za nimi nie idzie, lecz nie dostrzegali niczego bardziej niepokojącego. Shey kroczyła na samym końcu wraz z Famirą, żoną Zhorina, niziołkiem Tomdo i jego grubą córką Miryldą, oraz wiedźmą Irmines. Nie patrzyła na drogę, a na Revila, starając się rozgryźć jego uczucia i obawy. Wiedziała, że wiedźmin dostrzeże zagrożenie szybciej niżeli inny członek kompanii.
– Stójcie – powiedział nagle Revil, rozglądając się niepewnie.
– Matko jedyna! – wrzasnął Zhorin, kiedy strzała utkwiła w drzewie tuż niedaleko jego głowy.
A'andas*! Jeszcze jeden krok, a następna strzała znajdzie się między twoimi oczami!
Kobiecy głos wyłonił się zza bujnych krzewów arencji.

* A'andas! - stójcie!


Od autorki: Na samym początku chciałabym powiedzieć, że druga część rozdziału drugiego została nieco zmieniona. Chciałabym, abyście się z nią zapoznali. Nie są to bardzo drastyczne zmiany, ale trochę lepiej wyjaśniające postępowanie króla i to dlaczego tak bardzo zależy mu na znalezieniu synów, dlaczego aż tak przejął się ich losem. Poprawa rozdziału pierwszego i pierwszej części drugiego również się szykuje. Nie będą to jednak zmiany drastyczne, więc nie musicie ich na nowo czytać, aby wiedzieć, o co w historii chodzi. To po prostu zwykłe poprawki, które nanosić będę w każdym rozdziale po jakimś czasie.
Czy Blavren Maryz, który jak zapewne zauważyliście również będzie głównym bohaterem, wydaje wam się zbyt idealny? Jeżeli tak, to cieszę się, gdyż właśnie taki miał być. Dlaczego? Z czasem zrozumiecie. :)
Powiem szczerze, że Blavrena lubię najbardziej jak do tej pory. Nie twierdzę, że pozostałych nie lubię, ale Blavren to taki bohater, który powinien zyskać też waszą sympatię. Jest innym dowódcą niż cała reszta, nie oznacza to jednak, że lud go nie słucha, czy też się go całkowicie nie boją. Strach zawsze jest, ale pozytywne nastawienie Blavrena do swych ludzi sprawia, że ci go bardzo lubią i szanują, gdyż dobrze ich traktuje. Również ich praca jest dużo lepsza, co cieszy nie tylko ich samych, ale i Maryza.
Mam nadzieję, że nie przeraziła was długość tego rozdziału. Staram się, aby was nimi nie zamęczać, jednak czasami to niemożliwe, aby skrócić dany tekst. Wszystkie informacje są tutaj dosyć istotne. Zawierają informacje, które po części mają nie tylko nakreślić sytuacje polityczną, ale również przedstawić bohaterów.
Przypominam również, że powstała specjalna zakładka o bohaterach. Jest ona po to, gdyby ktoś zapomniał kim tak naprawdę dany bohater jest (bądź czym :)), bo wiem, że gdy nie czyta się danego opowiadania, bo autor np. rzadko wrzuca rozdziały, to można zapomnieć z czasem, kim dane postacie są. Dlatego jest ta zakładka.
Powstanie również zakładka Bestiariusz, ale to trochę więcej roboty. Na razie zresztą nie pojawiło się zbyt wiele potworów, ale spokojnie - na to jeszcze przyjdzie czas. Nie możemy przecież zostawiać naszych wiedźminów bez pracy, prawda? Trzeba im rzucać pod nogi przeszkody, nawet jeżeli mają ich już zanadto. Cóż, taki żywot wiedźmina.
Jeżeli widzicie jakieś błędy albo nielogiczności - śmiało piszcie. Nie obrażam się o wytknięcie błędów, o ile oczywiście wyjaśnicie mi, o co konkretnie wam chodzi. Nieraz bowiem spotkałam się z zarzutami, że ktoś powiedział, że on to by napisał to inaczej, że to tak nie wypada, że dany fragment jest głupi i już. Ale czemu jest głupi, czemu nie wypada? Takich komentarzy nie akceptuję, gdyż nie wiem tak naprawdę, o co danej osobie chodzi. Poza tym, jak to nie wypada? Toż to fantastyka, w dodatku autorska, dajmy się ponieść fantazji. :D
Na razie tyle. Dziękuję tym, którzy czytają to opowiadanie i moje wiadomości do Was. Są długaśne, ale lubię mieć kontakt z czytelnikami. I zawsze mam Wam sporo do powiedzenia.
Rozdział czwarty się powolutku piszę, informacje o kolejnych rozdziałach zawsze pojawiają się na stronie głównej w informacjach, więc jeżeli coś, to tam możecie się dowiadywać, co też się na blogu dzieje.
Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam serdecznie!

PS Jak myślicie, kto pojawił się w ostatnim fragmencie?:)
PS2 Czy nie wydaje wam się, że w niektórych momentach czcionka jest większa lub mniejsza od reszty?
PS3 Co się stało z moim nagłówkiem! Nie wierzę w to, mam jakiegoś pecha do tych szablonów. Nagle ta linia się przesunęła, widzicie to? Panie, dopomóż, bo już nie mogę... Postaram się to naprawić, ale ze mnie taki spec od grafiki, że szkoda gadać...

28 komentarzy:

  1. Ale sie ciesze z nowości. Faktycznie początkowo cos mi nie pasowało, nie pamiętałam bowiem, żebyś wspominała wczesniej o śmierci krolowej, ale okazało się, ze zmieniłaś fragment i to dlatego ;). Faktycznie młody dowódca mi sie podoba, nie nazwałabym go na razie idealnym, prędzej ludzkim; chwali sie, ze jest wierny zonie, No i widac tez, ze baczny z niego obserwator. Niezbyt mi sie jednak podoba, ze pracuje dla króla, bo nie Lubie tego władcy. Ciesze sie, ze wróciliśmy do kampanii wiedźmina. O dziwo łatwiej było mi tera ogarnąć bohaterow; tylko na początku miałam problem, bo nie wiedziałam, ze jest dwoch wiedźminów. Lubię Revila, choc denerwuje mnie to jego przeświadczenie, ze wiedzmini nie umieją kochać. Wg mnie on kocha Shey, problem jest taki, ze w jego opinii na nią nie zasługuje. To naprawdę duży przejaw miłości z jej strony, ze z nim ucieka. W ogole dziwna maja te kampanię, ale miło, ze sie dogadują. A ten krasnolud jest świetny i mówi dokładnie tak, jak powinien. Ciekawe, któż to napadł na nasza grupę, raczej nikt od królowej, hm... Zapraszam Cię na zapiski-Condawiramurs na nowosc

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było wspomniane, ale bardzo skromnie.
      Mówiąc idealny, miałam na myśli, że właściwie nie ma on żadnych wad, dlatego się taki może zdawać. Blavren to osoba nie dość, że wierna swej żonie, to jeszcze uprzejma wobec swych ludzi, to osoba wyrozumiała, osoba niepopełniająca błędów, potrafiąca spojrzeć na sprawy wzrokiem innym niż cała reszta, co daje mu ogromną przewagę, zwłaszcza na polu bitwy. To osoba honorowa, która pragnie być kimś. Pragnie być bohaterem narodu i do tego dąży. To człowiek, który powinien wydawać się, że nie ma żadnych wad. Powinien. W następnych rozdziałach może to będzie bardziej widoczne.
      Blavren pracuje dla króla, gdyż służył dla jego ojca, który nie był taki jak Casterlah. A służby rycerskiej nie można ot tak przerwać, zwłaszcza kiedy podpisało się Wartę Artyzjańską, o której będzie trochę później.
      Była mowa, że jest jeszcze jeden wiedźmin i elf, których akurat w pierwszym rozdziale nie było, bo było wspomniane, że poszli na zwiady. Staram się jeszcze dopisywać po imionach czym właściwie dany bohater jest. Np jak mamy Zhorina, to dopisuję "Zhorin, krasnolud" albo "Irmines, wiedźma". Na razie tak będzie, potem coraz rzadziej. Ale Zhorina chyba nie da się zapomnieć. :D To dość specyficzny gość, który charakterystycznie mówi. Jak na krasnoluda przystało.
      Revil tak uważa, gdyż tak mu mówiono. Wiedźmini to mutanty, faszerowane za młodu eliksirami, które rzekomo mają zabić w nich ludzkie emocje. Dlatego nie wierzy, że mógłby kogoś kochać.
      Czemu dziwną kompanię?:D
      Niestety ja nadal powoli nadrabiam, a musisz wiedzieć, że ja trochę wolno czytam. :(
      Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  2. Blavren według mnie nie jest idealny, ale jest ludzki. I to mi się podoba. Ogólnie często lubię dobrych strategów, którzy nie unoszą się emocjami i tylko myślą racjonalnie. To wtedy jest najlepszy strateg. I wyczuwam tutaj taki słodki wątek miłosny między właśnie Blavrenem i Anną. To takie urocze jak o tym czytałam. Nie wiem dlaczego, tak jakoś to odebrałam. I widać, że on kocha swoją żonę. Dobra, widzę w tym romantyczność.
    Ogólnie wciąż się gubię w postaciach i tych miejscach. Będę potrzebowała jeszcze kilkunastu rozdziałów do ogarnięcia (może zrobić też mapkę, co ułatwi, ale to tylko moja propozycja ;D)
    Osobiście nie toleruję zdrady, dla mnie to coś okropnego i niewybaczalnego, ale widać Shey jest przy nim, bo nie chce być sama w takich czasach, gdzie trzeba uciekać. No i polują na nich. Zastanawia mnie też ta królowa. Jak to jest, gdzie ona urzęduje a gdzie ten Okrutny Król? Mam wrażenie, że oni oboje się nie znają, nie wiedzą w ogóle o swoim istnieniu i to jakby dwa różne światy...
    "Czy wiedźmin mógł kogokolwiek kochać?" - a dlaczego by nie? Jeśli czuje coś, to znaczy, że może kochać, prawda? Nie jest maszyną do zabijania, nawet zwierzęta potrafią kochać, na swój sposób, ale jednak.
    Wybacz, że tak krótko, ale na razie jeszcze akcja się powoli rozwija i niewiele mogę powiedzieć. Gdy bardziej wkroczę do tego świata i więcej będzie problemów/wątków, to bardziej się rozpiszę. No i jestem bardzo, bardzo, bardzo głodna, a Polak głodny, Polak zły, a mi jeszcze brak siły.
    Życzę weny i pozdrawiam! :)

    http://dragon-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akcja obecnie toczy się w dwóch krainach na kontynencie Desthar - w Erwen i w Arsayi. Mowa jest również o Nordmarze, czyli dzikiej Północy, której pragnie król, a także o Irhonie. Królowa Ishalia rządzi w krainie Erwen, z której to właśnie ucieka Revil i jego kompania. Król Casterlah Okrutny rządzi Arsayi, księstwem lennym dużo większej krainy, która nazywa się Irhon. Uważa on jednak, że ma prawo do niezajmowanego przez nikogo tronu w Irhonie i nie uważa Arsayi za księstwo lenne tej krainy - uważa że Arsayi to "stolica" Irhonu, który mu się, według niego samego, należy. To taki władca ze zbyt wielkimi ambicjami.
      W takim razie muszę jeszcze przyłożyć się do tego, aby Blavren wydawał wam się idealny. :) Jest to dosyć istotne, ponieważ... shhhh... Nie powinnam zdradzać fabuły.
      Wiedźmin to, jak jest w wielu przypadkach mówione u Sapkowskiego, mutant, który nie potrafi kochać. Faszerowany eliksirami od dziecka, które miały zabić w nim uczucia, które miały stworzyć z niego właśnie taką maszynkę do zabijania. Bo wiedźmini przez wielu, jak i przez samych siebie uważani są za mutanty, dla których obce są uczucia takie jak strach, smutek, miłość. Jest to naturalnie nieprawda, sam Geralt nie potrafi do końca zaakceptować tego, że być może eliksiry i Trawy nie zabiły w nim ludzkich uczuć. Prawdą jest, że to on sam je zabił w sobie. Geralta drażniło to, że chociażby Ciri odczuwa normalne uczucia. Dla niego to było dziwne. Dla Revila też jest to dziwne, bo zwykł być wychowywany na kogoś zdatnego tylko do zabijania potworów. Tak to przynajmniej odbieram, tak odbiera to Revil. Sama nie uważam, że wiedźmini nic nie czuli. Nawet jeżeli byli truci tymi swoimi miksturkami, to nie zabiło to w nich ludzkich uczuć.
      Jeszcze tak wspominając o mapce - tak, miałam to w planach. Niestety mój talent malarski jest, jakby to ująć, hmm... - nie istnieje. Dlatego nadal się morduję, by ją stworzyć. :)
      Dziękuję za komentarz. Zajrzę również niebawem do Ciebie, bo widzę, że wreszcie coś dodałaś! :)

      Usuń
  3. Miałam wpaść wcześniej, ale zawsze gdy już miałam otworzyć twojego bloga i dać się wciągnąć w opowiadanie, coś odciągało mnie od komputera. Taka złośliwość losu.
    W każdym razie udało mi się wreszcie tutaj dotrzeć.
    Rozdział bardzo fajny. Lubię twój piękny, niemalże książkowy styl. Te cudne opisy i stylowe dialogi. To wszystko tworzy naprawdę świetną całość.
    Chyba jeszcze nie do końca "wgryzłam się" w treść, bo nadal ciężko odnaleźć mi się w twoim świecie i spamiętać te wszystkie nazwy, imiona i tak dalej. Ale to wszystko przyjdzie z czasem, po prostu muszę się tak do końca zżyć z twoją historią, a do tego, bez obaw, prędzej czy później dojdzie.
    Póki co polubiłam Blavrena. Nie wiem, co w nim takiego jest, ale jednak zyskał moją sympatię. Podoba mi się jego postawa wobec żony, lecz nie tylko wobec niej. Mężczyzna jest takim przykładnym dowódcą, a przynajmniej tak wygląda w moich oczach. Wydaje się całkiem uczciwy i do pewnego stopnia wyrozumiały. Jest doskonałym strategiem, który nie ulega zbędnym emocjom... Masz rację, on jest idealny. Ale czy to coś złego? Pewnie jakieś wady ma (a może nie), ale na ten moment nie wydaje mi się to takie istotne. Jedyne, co strasznie nie pasuje mi do tego wyidealizowanego dowódcy, jest to, że że pozostaje on wierny królowi. Takiemu królowi pragnę dodać, bo gdyby władca był innym człowiekiem, to ta praca dla niego nie raziłaby po oczach tak bardzo. Jednak rozumiem, że nie zawsze można o wszystkim decydować. Niekiedy istnieje ktoś, kto będzie nas kontrolował i zmienić tego nie jesteśmy w stanie.
    Co do samego wiedźmina... Sama zadaję sobie pytanie, czy on rzeczywiście nie może kochać. Nie jest do tego stworzony, czy raczej sam sobie na to nie pozwala? W każdym razie wydaje mi się, że Shey dużo dla niego znaczy i wiele byłby w stanie dla niej poświęcić.
    Zastanawia mnie też ten końcowy akapit. Kto na nich napadł? I co z tego wyniknie?
    Czekam na rozwój wydarzeń.
    Pozdrawiam serdecznie


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Chyba jeszcze nie do końca "wgryzłam się" w treść, bo nadal ciężko odnaleźć mi się w twoim świecie i spamiętać te wszystkie nazwy, imiona i tak dalej. Ale to wszystko przyjdzie z czasem, po prostu muszę się tak do końca zżyć z twoją historią, a do tego, bez obaw, prędzej czy później dojdzie." - Mam nadzieję, że i ja nie zawiodę. Rozumiem, że ciężko jest spamiętać te nazwy. Dlatego też powstały odpowiednie zakładki, aby było wam łatwiej. Aby chociaż wiedzieć gdzie co leży (w zakładce z krainami jeszcze powstanie mapka, tylko jej tworzenie dosyć opornie mi idzie).
      "Pewnie jakieś wady ma (a może nie), ale na ten moment nie wydaje mi się to takie istotne. Jedyne, co strasznie nie pasuje mi do tego wyidealizowanego dowódcy, jest to, że że pozostaje on wierny królowi." - Wymieniłaś tyle dobrych cech Blavrena, dlatego dziwię się, że nie pasuje ci to, iż jest wierny królowi. To również powinno o nim dobrze świadczyć. Że mimo niezbyt rozsądnego i dobrego władcy on nadal pozostaje wierny królowi i królestwu, w którym żyje.
      Dziękuję za komentarz. Cieszę się, że do mnie zajrzałaś. :) Również pozdrawiam.

      Usuń
  4. Na początek witam serdecznie.
    Zaintrygował mnie tytuł. "Czarna pełnia". Od początu powiedział mi że ta historia jest właśnie dla mnie. A ponieważ uwielbiam wszelkiego rodzaju fantasty nie mogłam się oprzeć. Spodobała mi się postać Balravena. Jest taka hmm pasująca do realiów. Nie wiem czy to dobre określenie. Trochę się gubię w postaciach ale widzę jak wiele z nich się wyróżnia. Podobnie jak światy, tajemnicze klątwy i wszystko co stworzyłaś. Postać Shey również zwraca swoja uwagę. I te jej imię. Takie niezwykłe i nietypowe podobnie jak sama bohaterka. Kiedyś czytałam serię Sapkowskiego ale nigdy nie byłm w stanie jej skończyć. W pewnym momencie przeorsła moje oczekiwania. U Ciebie jest zupełnie inaczej.. Naprawdę zasługujesz na duże uznanie.
    pozostaje mi Ciebie pozdrowić i życzyć szczęścia.

    www.autorska-strefa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Balravena - Blavrena, po prostu. Z czasem łatwiej się te imiona zapamiętuje.
      Nie sądzę, abym zasługiwała na duże uznanie. Acz dziękuję za miłe słowa i za komentarz.

      Usuń
  5. Tytułem wstępu wspomnę tylko, że mój komentarz nie ma na celu obrażania nikogo ani wytykania cudzych błędów w ramach poprawienia własnego samopoczucia, ani tym bardziej wymądrzania się czy zdobywania nowych czytelników w myśl zasady: komentarz za komentarz. Jeśli uznasz moją wypowiedź za niemiłą w jakimś stopniu, to wiedz, że nie taki miałem zamiar. Po prostu zależy mi, by komentarz był jak najbardziej wyczerpujący i szczery, a nie chcę też fałszywie łechtać czyjejś próżności, byleby tylko zyskać czyjąś uwagę, jak robi połowa, jeśli nie większość domorosłych pisarzy na blogach.

    Nie uważam się również za eksperta, zwyczajnie mogę się mylić. Moje przemyślenia i wszelkie rady to tylko sugestie i pretekst do nieco dłuższej dyskusji.
    Postaram się, żeby wypowiedź była w miarę przejrzysta.

    1. Nie wydaje Ci się, że oświetlanie dróg przy pomocy świec nie jest zbyt efektywne? A tam dalej powinno być raczej 'królestwa Erwenu' -- to się chyba jakoś odmienia. Ach, doczytałem dalej i przyznam szczerze, nie specjalnie orientuję się w tym, co tutaj przedstawiasz. Raz używasz tej nazwy w sposób dający do zrozumienia, że ta kraina jest rodzaju męskiego, potem okazuje się, że jednak żeńskiego. Najdziwniej wygląda to chyba jednak w tym fragmencie:

    [...] Erwen stała się najbogatszą krainą już wiele lat temu [...] -- rozumiem, że w domyśle to kraina jest rodzaju żeńskiego, stąd pewnie forma czasownika, ale Erwen ewidentnie brzmi jakby był rodzaju męskiego, bo inaczej musiałoby być 'Erwena'. I powiem na marginesie, że przynajmniej dla mnie forma męska pasuje lepiej. Nie rozumiem, skąd potem nagle bierze się ta Erwena. Brzmi to raczej jak imię jakiejś złej czarownicy czy coś w ten deseń. A na sam koniec użyłaś tej nazwy w rodzaju nijakim, o ile się nie mylę.

    Trochę to denerwujące, że przedstawiasz mam jakiegoś jegomościa, o którym wiemy tylko tyle, że jest jakimś jegomościem skaczącym z żerdzi (nie wiadomo w jakim celu), najprawdopodobniej będącym głównym bohaterem, a potem przechodzisz nagle do opisów nie mających nic wspólnego z przedstawioną sytuacją. Rozumiem zamysł, ale taki zabieg działa tylko wtedy, gdy wiemy coś więcej o rzeczonym jegomościu poza jego płcią i tym, że jest jakimś gagatkiem.

    2. Opisy masz nawet ładne, spójne -- przynajmniej w tym konkretnym fragmencie. O samych opisach jeszcze się wypowiem bardziej szczegółowo, z pewnością będzie jeszcze okazja. Powiem tylko, że dość ciekawie przedstawiłaś sytuację w tym kraju. Nie obrzucasz nas tutaj łopatologicznymi wyjaśnieniami; to dobry wstęp do rozwijania poszczególnych problemów. Tylko takie małe zastrzeżenia:
    a) Nie ciężko a trudno -- nie jestem ekspertem, ale tak powinno być dobrze; o ile się nie mylę Paulina z Mówiąc inaczej zrobiła nawet o tym odcinek;

    b) I jeszcze gatunek. Sporo osób ma z tym problem; przyznaję, ja też miałem -- rasa występuje w obrębie danego gatunku; a jak rozumiem, w konflikty będą zaangażowane też inne stworzenia -- nie wiem, elfy(?) -- nie tylko ludzie. Tak więc mówimy o gatunkach; choć oczywiście konflikt na tle rasowym brzmi zdecydowanie lepiej, o ile nie jest to jedyna poprawna forma w ogóle! wiesz, o co mi chodzi?

    Okej, wiemy już, że naszym gagatkiem jest Revil i że jest jedyną, jak dotąd postacią, mimo to wypadałoby częściej używać jego imienia, choćby po to, żeby czytelnik lepiej je zapamiętał, poza tym tak brzmi o wiele naturalniej. U mnie też są z tym kłopoty. Ale uwierz mi, kiedy czytasz cudze opowiadanie, wszystko widać jak na dłoni.

    OdpowiedzUsuń
  6. I jeszcze na moment wrócę do tych konfliktów. Temat może niezbyt wyszukany, już nie taki oryginalny. Wszak świat fantasy na tym stoi! Dlatego będziesz musiała się nieźle nagimnastykować, żeby coś wyszło, przede wszystkim trzeba unikać patosu. A jeśli mam być szczery, trochę patosem pachniało. Sytuacja opisana, co prawda, nawet ładnie, ale niczego odkrywczego tutaj nie było. Ot taki sobie szkic, tylko jak dla mnie za mało konkretów, a opisy zbyt krótkie. Rzuciłaś kilka haseł i, owszem, trafiają one do czytelnika, ale na Twoim miejscu wybrałbym jedną konkretną sytuację, jakiś najważniejszy konflikt i to wszystko dokładniej bym opisał.

    Jeśli przypadkiem zajrzysz do mnie, to z pewnością będziesz narzekać, że opisy są zbyt długie, przekombinowane (może nawet nielogiczne) i wszystko wolno się wlecze, ale uwierz mi tak jest zdecydowanie lepiej. Być może nie każdy przepada za opisami rodem z wiktoriańskich kolubryn, ale takie przedstawienie problematyki w brew pozorom pozwoli czytelnikowi wczuć się w historię, a co najważniejsze da mu jasny ogląd sytuacji bez zbędnego patosu. Mówi Ci człowiek, który uwielbia Nędzników. Ale oczywiście we wszystkim trzeba zachować zdrowy umiar.

    3. A teraz przejdę do zdecydowanie najważniejszego punktu w mojej wypowiedzi.
    Nie rozumiem, co Cię skłoniło do umieszczenia wiedźmina w świecie całkowicie, jak rozumiem, przez siebie stworzonym?! Chciałaś jakoś zadziwić czytelnika, czy co? Normalnie nie rozumiem. To już prościej byłoby napisać zwykły fanfic, wykorzystując elementy, które wymyśliłaś sama. Choć osobiście nie przepadam za tego typu utworami, dzięki radosnym blogerkom 12+ i ich równie radosnej tfurczości -- to wiadomo! dobry fanfic nie jest zły.

    Już nawet nie chodzi o to, że powołałaś do swojego opowiadania wiedźmina, ale o sposób w jaki to zrobiłaś. Mogłaś mieć swojego osobistego zabójcę potworów, wyposażyć go we wszystkie atrybuty wiedźminskości, ale nazywając go jakoś inaczej lub po prostu nie wymieniając go z nazwy.

    Jestem również sceptycznie nastawiony do samej kreacji tego wiedźmina. Jak zapewne wiesz, fenomen i sukces Geralta polegał na tym, że był on, podobnie jak Doktor (przynajmniej w nowej serii), jedyny w swoim rodzaju. Jeśli Twój wiedźmin będzie ludzki, skłonny do odczuwania emocji i tak dalej, to nie jest to oryginalne. To zwykłe kopiowanie pomysłów. A jeśli będzie wiedźminem z krwi i kości, to mijasz się z celem, bo wtedy nie ma prawa odczuwać żadnych ludzkich emocji, nie może się zaprzyjaźnić ani nikogo pokochać.

    Wspomnę jeszcze, że Twoje nawiązania do twórczości Sapkowskiego są zbyt oczywiste, a stąd już niedaleka droga do plagiatu. Już chyba najdziwniejsze jest nazywanie postaci Białą Wilczycą. Bez względu na to, kim ta postać miała być w ogólnym zamyśle -- elfką, zaginioną królewną czy bandytką -- i tak budzi jasne skojarzenia z Białym Wilkiem.

    4. Jeśli o sam świat przedstawiony chodzi, zajrzałem do zakładki i mam w związku z tym jeszcze dwie sprawy do przemyślenia. Mianowicie:
    a) to trochę zastanawiające, że praktycznie każde państwo ma własne bóstwo, które czci. Te krainy są aż tak od siebie odseparowane, że nikt nie utrzymuje ze sobą kontaktu? Każde państwo jest aż tak zróżnicowanie kulturowo i te kultury nie oddziałują na siebie w żaden sposób? Rozumiem, że społeczeństwo jest jako tako cywilizowane i rozwojowo stoi zapewne na etapie odpowiadającemu średniowiecze, ale nawet w tak zamierzchłych czasach jak starożytna Grecja czy Egipt, kultury mieszały się ze sobą. W mitologii rzymskiej, na przykład, która praktycznie nie różni się od greckiej, obecny był kult egipskich bogów właśnie.

    OdpowiedzUsuń
  7. b) Zauważyłem również, że w Twojej opowieści obecne są nawiązania do innych utworów, nie tylko do prozy Sapowskiego. Rozumiesz, maesterzy, namiestnicy, kruki... Nie o to jednak będzie mi się rozchodziło w tym miejscu, ale o nazewnictwo. Zdajesz sobie chyba sprawę, że w wykreowanych przez siebie opowiadaniach nie możesz używać nazw wywodzących się z języków istniejących w prawdziwym świecie. Dlaczego? Bo to, na Boga, przecież fikcyjne krainy. Niestety wiele osób ma z tym problem i na blogach co rusz pojawiają się nazwy zaczerpnięte z jęz. angielskiego, bo to przecież takie fajne jest. Zarówno J. K. Rowling czy George R. R. Martin, czy Tolkien choćby nawet pochodzą z anglojęzycznych krajów, więc to naturalne, że w ich utworach pojawiają się anglojęzyczne nazwy, podobnie jak jest to naturalne, że my możemy nazwać coś Tęczowym Wodospadem albo Doliną Jednorożców. To najzwyczajniej w świecie kwestia jeżyka ojczystego.

    A teraz pozwól, że przejdę do drugiego rozdziału.
    5. Wybacz, ale ten cały król nie przekonuje mnie ani trochę. Groźny król, który nabija głowy swoich wrogów na pale, najprawdopodobniej gnębi swoich poddanych i pragnie zagarnąć możliwie jak najwięcej terenów, nie wzbudza we mnie żadnych emocji. Szczerze mówiąc, to w zasadzie nie różni się on niczym od anonimowego wieśniaka, który przypadkiem przewinąłby się gdzieś tam niezauważony pośród tłumu. Nie wiem, czy to jedna z tych postaci,o której głównie tylko się mówi, a rzadko ogląda i której wątki mają spowalniać akcję, odwracając uwagę czytelnika od ważniejszych wydarzeń, ale nawet wtedy wypadałoby jakoś tę postać rozpisać, bo tutaj nie ma żadnej głębi. Król tylko tupie sobie nogą i straszy wszystkich i tyle -- nihil novi.

    Również samo zachowanie Casterlaha pozostawia wiele do życzenia. Reakcję okrutnego gościa, który przynajmniej z założenia nie jest miłośnikiem kotków, nazywasz urażeniem. Nagle okazuje się być wrażliwy na widok zwłok i poodcinanych członków, czy ta głowa po prostu uwłacza jego majestatowi? Z tego wszystkiego powinno wynikać, że odcięta głowa królowej wrogiego państwa jest mu raczej na rękę -- cóż, niefortunny dobór słów.

    Nie chcę, byś uznała, że się czepiam, ale Casterlah wypowiada raptem dwie kwestie i tyle. Nie chodzi, rzecz jasna, żeby drobiazgowo rozwijać każdą wiejską babę czy służkę, na którą nikt nawet nie zwróci uwagi, ale tę konkretną postać (mam na myśli Casterlaha) wypadałoby jakoś rozbudować, nawet jeśli nie odegra większej roli. Wystarczyłby dodać więcej, może nieco głębszych dialogów, które sprawiłby, że czytelnik spojrzy na tę postać w nieco z innej strony, może parę wewnętrznych przemyśleń albo w ostateczności dodać kilka opisów i przedstawić go w innej, niecodziennej sytuacji, żeby odróżniał się od tła, a co najważniejsze, żeby nie był kukłą. Póki co bazujesz na prostym schemacie -- zły, okrutny król. To nie jest odkrywcze.

    6. Dla odmiany Sor'Quell jest już zdecydowanie lepiej poprowadzony. Jak rozumiem, będzie jedną z ważniejszych postaci. Świetnie, że przytoczyłaś fakty z jego życia, nakreśliłaś jego relację z innymi osobami. Można było oczywiście to jakoś rozwinąć -- rzecz jasna w dalszym ciągu można; czytelnik nie musi przecież znać wszystkich szczegółów od razu. I tutaj przechodzimy do kolejnej sprawy. Nie zrozum mnie jednak źle. To Twoja prywatna sprawa, jak budujesz swoje postaci, nie chodzi broń Boże o to, że moim zdaniem ja bym to zrobił lepiej czy inaczej. Sęk w tym, że tajemniczy bohaterowie są po prostu ciekawsi, bo chcemy przecież tworzyć ciekawe postaci, prawda? Tacy bohaterowie są ciekawsi i autentyczniejsi. Czytelnik ma frajdę z odkrywania nowych sekretów, poznaje bohatera coraz lepiej, zaczyna mu kibicować itd. Ty zamiast tego tworzysz kukły, które nie wyróżniają się w zasadzie niczym poza imionami. Mogłaś na przykład skonfrontować Casterlaha ze Sor'Quellem. Dopiero w rozmowie z Allestinem Sor'Quell zaczyna jakoś przypominać żyjącą istotę wyróżniającą się z tła.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak dotąd to właśnie Sor'Quell wydaje się ciekawą postacią, bo poświeciłaś mu najwięcej uwagi, chociaż w zasadzie podałaś czytelnikowi całą jego charakterystykę -- większość z tych rzeczy powinna wyjść w praniu, a to przy okazji osobistych przemyśleń, a to w rozmowach. Takie sformułowania typu: "odpowiedział ironicznie" albo "żachnął się" czy zwykły opis czynności lub też jakieś maniery również mówią wiele o postaci. Czytelnik ma wrażenie, że postać nie jest statyczna, tylko, że żyje własnym życiem.

    Co do reszty postaci, to albo mignęły gdzieś niezauważenie, że trudno nawet spamiętać, kto jest kim, albo są przewidywalne jak na przykład król. Król jest dokładnie taki sam, jak w co drugim opowiadaniu fantasy, wyróżniają go może w nieznaczny sposób okoliczności fabularne, reszta -- nic nowego. Choć wypadałoby może pochwalić, że nie jest władcą żadnego Imperium czy innego Cesarstwa.

    Nie mówię oczywiście, że ujawnienie pochodzenia Sor'Quella było całkowicie złym pomysłem. Owszem, stanowi to punkt wyjścia dla całej historii, ale teraz musisz się nagimnastykować, żeby jego wątek miał jakiś sens, a sam bohater był ciekawy. Wspomniałaś, że bohaterowie będą budowani stopniowo, to dobrze. Trzymam zatem kciuki.

    7. Czy ja dobrze rozumiem? Król właśnie stracił żonę, porwano mu dzieci, a pan maester raczy go spisem całych włości? Ja oczywiście rozumiem, że te nazwy były wplecione w wypowiedź z myślą o czytelniku, by przybliżyć mu nieco świat przedstawiony, ale nie brzmi to zbyt dobrze.

    W tej części nie będę już mieć więcej zastrzeżeń. Wiadomo, to fikcyjny świat i prawo możesz ustalić sobie, jakie chcesz, a to że kobiety nie mogą rządzić, a to znów, że dziedziczą tylko pierworodne córki. Wszystko w granicach rozsądku oczywiście, bez zbędnych udziwnień. To, co wymyśliłaś nie brzmi raczej sztucznie, wydaje mi się to całkiem racjonalne. Podobno na przykład osoby zaginione uznaje się za zmarłe, jeśli nie można przedstawić dowodu życia, a jest to przeszkodą, dajmy na to w zawarciu drugiego małżeństwa.

    Sugeruję jednak zachować zdrowy rozsądek. Na Twoim miejscu inspirowałbym się po prostu wiedzą historyczną. Większość osób ponosi wyobraźnia, potem gubią się w tym, co sobie wymyślili.

    W tej części nie mam już większych zastrzeżeń. Doczytałem jeszcze, że bohaterowie będą rozwijani stopniowo, więc postaram się nie czepiać tak bardzo. To dopiero początek, dużo może się pozmieniać. Pamiętaj tylko, że wypadałoby już na samym początku przyciągnąć uwagę czytelnika czymś atrakcyjnym, a jeśli bohaterowie nie mają właściwie żadnej osobności, niczym się nie wyróżniają, to będzie to niezwykle trudne. I nie, nie mówię wcale, że lepszym rozwiązaniem jest bombardowanie czytelnika masą informacji naraz.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zanim przejdę do podsumowania, skomentuję jeszcze trzeci rozdział
    8. Nie bardzo rozumiem, w jaki sposób lawa mogłaby napędzać jakikolwiek mechanizm. Nie wiem, może się nie znam. Mówimy tutaj oczywiście o mechanizmach opartych na zasadzie działania koła wodnego, prawda? Nie rozumiem zatem, z jakiego materiału musiałby być wykonany ów mechanizm, żeby nie został stopiony.

    I to złoto. Pomijając fakt, że to niezwykle drogi metal, zwłaszcza w realiach, które opisujesz wszystko wskazuje na to, że złoto jest niezwykle kosztowne, być może rzadko spotykane(?), a już z całą pewnością stanowi towar luksusowy, to jest jeszcze pewien szkopuł, o którym warto wspomnieć -- jego właściwości. Zapewne kojarzysz ten motyw przewijający się w filmach, kiedy płaci się komuś złotem i ten ktoś gryzie monetę, żeby sprawdzić jej autentyczność? No właśnie, złoto jest miękkie i ciągliwe, dlatego -- pomijając już nawet jego cenę -- wykonanie zbroi czy broni z tego metalu mija się z jakimkolwiek celem. Większość ludzi uważa jednak, że to takie fantastyczne i na niektórych blogach można spotkać takie fantazyjne pomysły. Wykonanie kraty ze złota również nie ma sensu, bo kratę wykonujemy po to właśnie, by zabezpieczyć coś przed intruzami. Nawet jeśli krata miałaby stanowić coś w rodzaju przepierzenia, to i tak powinna być wykonana z solidniejszego materiału.

    Tak w ogóle to dość zastawiająca jest ilość tego złota. Wszystko dosłownie błyszczy się i bije po oczach. Rozumiem -- fantasy. Krasnoludy tu były. Mimo wszystko wypadałoby zachować odrobinę realizmu.

    9. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że świat, który próbujesz przedstawić czytelnikowi, staje się coraz bardziej zagmatwany. Wymieniasz kilka nazw, sam nie wiem, czego one dotyczą -- czy to są jakieś święte księgi, kodeksy, dekrety... naprawdę nie wiem. Szczerze mówiąc, nic to nie wnosi. Czytelnik jak nie znał świata przedstawionego, tak nie zna go w dalszym ciągu. To wszystko powinno wyjść w praniu, czytelnik stopniowo powinien poznawać kulturę, nowe nazwy czy geografię choćby nawet.

    Jeśli o same nazwy chodzi, nie będę się czepiać. Chcesz, żeby imiona brzmiały w fantazyjny sposób, to Twoja sprawa, tylko że czytelnik będzie miał trudności z zapamiętaniem czegokolwiek, a do tego automatycznie zawężasz sobie pole realizmu.

    O ile dobrze zrozumiałem, Blavern znajdował się w obozowisku pod ziemią, po czym zszedł jeszcze niżej, a tam czekała na niego klacz. Popraw mnie, jeśli jestem w błędzie. Nie bardzo się znam na koniach, ale czy one nie boją się czasem ciemności i nie znoszą źle warunki związane z przebywaniem pod ziemią? Owszem, mogą być tresowane, należeć do odpornych ras, może nawet specjalnie krzyżowanych, ale na litość boską, zwierząt nie trzyma się pod ziemią.

    I w ogóle dlaczego ten cały obóz jest pod ziemią. Ukrywają się czy co?

    10. Jeśli chodzi o trzeci fragment, wyszło na to, że teraz musisz bez przerwy przypominać czytelnikowi, jak ci wszyscy elfowie mają na imię, bo nawet nie było okazji, żeby przyjrzeć się bohaterom nieco uważniej. Wyszedł z tego bałagan. Taki już los opowiadań z ogromną ilością postaci. Chociaż tyle dobrego, że oszczędziłaś czytelnikowi takich oczywistych oczywistości w stylu: "powiedziała jego żona, a matka jego dzieci" albo: "twoja babka, a moja matka" -- bo i takie cudeńka czasem się zdarzają.

    To skakanie z jednej historii do drugiej spowodowało, że dopiero po dłuższym zastanowieniu przypomniałem sobie, przed kim właściwie ucieka ta cała wesoła kompania. Może to moja wina, może nie czytam zbyt uważnie, choć uwierz mi, wkładam w to sporo skupienia, parokrotnie czytam niektóre fragmenty, a komentarz nie piszę bynajmniej na kolanie. Mimo to ciągle dają znać o sobie jakieś fabularne braki i niedociągnięcia, odwracasz uwagę czytelnika, nim ten zdąży się czemuś przyjrzeć. Co więcej, skupiasz tę uwagę na mało istotnych i czysto umownych aspektach. Skutkuje to głównie tym, że czytelnik gubi się jeszcze bardziej. Mało tego, bywa porażony masą informacji, które -- jak już podkreślałem -- powinny wypłynąć stopniowo.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten cały krasnolud ze swoim sposobem wysławiania się jest swoją drogą strasznie pretensjonalny i sztuczny. Doceniam zastosowanie idiolektu, ale to już lekka przesada. Nie mówię, że to zły pomysł, ale on wypowiada raptem dwie, góra trzy kwestie, a te kwieciste ozdobniki aż wylewają się z niego.

    11. W końcu zdecydowałaś się na nieco lepsze nakreślenie bohaterów. Jest jakiś efekt, coś się zmieniło. Szkoda, że dopiero teraz. Rozumiem, że potrzebny był dystans i upływ czasu, ale zwlekałaś zbyt długo. Straciłaś przy tym również kilka okazji do interakcji między postaciami. Zamiast ciągle usprawiedliwiać bohaterów i tłumaczyć, co zrobili, powinnaś dać im możliwość do prowadzenia dialogu. To czytelnik ma ostatecznie zdecydować, co sądzi o danej postaci. Kiedy tak analizujesz poszczególne zachowanie bohaterów, to znów stają się sztywni. Tak, też mam z tym problem, ale walczę! O wiele lepiej wypadła na przykład Shey w tej retrospektywnej scenie. Niby nic -- niepozorny drobiazg, a jednak! Brawo. To właśnie takie drobiazgi lepiej budują postać niż próby wytłumaczenia dziwacznych, często sztucznych zachowań. Braków osobowościowych nie zatuszujesz opisem psychiki. Owszem, to pomaga w prowadzeniu postaci, ale to raczej zabieg kosmetyczny. Bohater musi bronić się sam, a póki co mało było ku temu okazji. Postaci nadal trzymają się sztywno swoich ram.

    Tam na końcu, jak rozumiem, to driady były.

    I jeszcze jedno. Nie bardzo wiem, czy znasz zastosowanie apostrofu. Każdy domorosły pisarz na blogach, tworząc swój sztuczny język, wtyka apostrof gdzie popadnie. Bo to przecież tak ładnie potem wygląda, tak po elficku! Martwi mnie też, czy sama potrafisz odczytać te wszystkie nazwy, które wymyślasz. Dla czytelnika wcale nie musi być to być takie oczywiste.

    12. I już naprawdę podsumowanie. Udało mi się nawet zmieścić w dwunastu punktach.

    Jeśli już zdążyłem Cię zdołować albo doprowadzić do wściekłości, to przypomnę tylko, że nie zamierzałem nikogo obrażać ani się wymądrzać. Chcę pomóc. Po to tu jestem. A żeby pomóc, muszę zrozumieć.

    Nawiązania do twórczości Sapkowskiego czy Martina są tutaj tak widoczne i oczywiste, że nie sposób im zaprzeczyć. Lansterowie, maesterzy, namiestnicy, Dawni Bogowie, kruki, obsydian, księga dokonań przywodząca na myśl Białą Księgę -- po co to wszystko? Dodatkowo mieszasz jeszcze te elementy z własną inwencją twórczą, wplatasz jeszcze w to wiedźmina. Doprawdy nie rozumiem dlaczego! Jak się w ogóle ma wiedźmin do twórczości George'a R. R. Martina? Jak się mają fikcyjne i dziwne nazwy do tych zapożyczonych z angielszczyzny?

    Myślisz, że z tym, co tutaj stworzyłaś, uda Ci się kiedykolwiek wypłynąć na szersze wody? Myślisz, że ktoś to kupi? Nie wiem nawet, czy w tym momencie nie mówimy już o plagiacie.




    OdpowiedzUsuń
  11. Pewnie zastanawiasz się, po co traciłem czas na czytanie tego tekstu i pisanie długiego komentarza, skoro ciągle tylko krytykuję. Cóż, uważam po prostu, że gdybyś stworzyła od początku do końca coś swojego, owszem, inspirując się niejako innymi twórcami (niełatwo przecież być oryginalnym) albo chociaż gdybyś stworzyła coś w rodzaju fan fiction, to historia mogłaby mieć naprawdę dobry potencjał.

    Tak. byłby potencjał. Opisy masz całkiem ciekawe. Trochę gorzej wychodzi przedstawianie psychiki postaci. Wypadałoby trochę popracować jeszcze nad opisami -- wyraźniej zaznaczać dynamikę i gestykulację postaci, zaznaczyć, jak bohaterowie reagują na siebie. Do tego przydałoby się jeszcze tylko więcej spójności, więcej dialogów i lepiej nakreślonych, może nawet przerysowanych bohaterów. Nie bój się tworzyć marysujek i nie planuj wszystkiego tak dokładnie. Daj się ponieść i niech bohaterowie żyją własnym życiem. Naprawdę nie przejmuj się, że nie wychodzą dokładnie tacy, jakimi je sobie wymyśliłaś. To tylko dobry znak.

    To byłoby już na tyle z mojej strony. Zajrzę jeszcze na pewno. Na koniec skromnie zaproszę tylko do siebie, jeśli nie zdenerwowałem Cię zbytnio. Po prostu zazwyczaj robię nienajlepsze pierwsze wrażenie, drugie zresztą też. Taki żarcik. Tak już na poważnie, to starałem się argumentować swoją wypowiedź. I nie, naprawdę nie chodziło mi o to, aby się powymądrzać. Ja też robię masę błędów, nie wszystko się w pełni udaje, dlatego chętnie wysłucham Twojej opinii. I jeszcze jedna sprawa, jeśli już zdecydujesz się mnie odwiedzić -- choć oczywiście nie musisz tego robić, ani tym bardziej nie musisz się z czymkolwiek spieszyć -- a coś nie będzie Ci pasowało, to nie czytaj na siłę. Nie pogniewam się, jeśli nie będziesz zainteresowana.

    Tymczasem żegnam się już i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak długi komentarz, lecz muszę cię zawieść - nie jestem ani wściekła, ani zdołowana. Poruszyłeś parę kwestii, z którymi się absolutnie nie zgadzam, ale każdy ma własne zdanie, prawda? Tobie może się nie podobać to, komuś innemu tamto, a ja może zgodzę się z jedną osobą, z drugą nie. Każdy ma inne gusta, a one też wpływają na nasze opinie.
      "Nie wydaje Ci się, że oświetlanie dróg przy pomocy świec nie jest zbyt efektywne?" - Racja, poprawię to.
      Nie, nie powinno być Erwenu. Nie wiem również, skąd ci się wzięła "Erwena". Czyżbym popełniła jakąś głupią literówkę? Kraina nazywa się Erwen. Nie odmienia się. Po prostu. Tak lepiej brzmi, jak dla mnie. Nie będę tego zmieniać, poprawię jedynie w miejscach, w których mogłam się zbytnio rozpędzić i dodać o jedną literkę za dużo.
      "Trochę to denerwujące, że przedstawiasz mam jakiegoś jegomościa, o którym wiemy tylko tyle, że jest jakimś jegomościem skaczącym z żerdzi (nie wiadomo w jakim celu), najprawdopodobniej będącym głównym bohaterem, a potem przechodzisz nagle do opisów nie mających nic wspólnego z przedstawioną sytuacją. Rozumiem zamysł, ale taki zabieg działa tylko wtedy, gdy wiemy coś więcej o rzeczonym jegomościu poza jego płcią i tym, że jest jakimś gagatkiem." - Nie uważam tego za zły zabieg. Tak miało być. Miało się coś stać, a dopiero potem, gdy podróżował do obozowiska, czytelnik miał go powoli poznawać. Tego nie zmienię, wybacz. Nie uważam tego za błąd.
      "b) I jeszcze gatunek. Sporo osób ma z tym problem; przyznaję, ja też miałem -- rasa występuje w obrębie danego gatunku; a jak rozumiem, w konflikty będą zaangażowane też inne stworzenia -- nie wiem, elfy(?) -- nie tylko ludzie. Tak więc mówimy o gatunkach; choć oczywiście konflikt na tle rasowym brzmi zdecydowanie lepiej, o ile nie jest to jedyna poprawna forma w ogóle! wiesz, o co mi chodzi?" - Czyż u Sapkowskiego nie było czasami ras? Wydaje mi się, że w wielu książkach widzę, jak autor mówi o "innych rasach", a nie "innych gatunkach".
      "Sytuacja opisana, co prawda, nawet ładnie, ale niczego odkrywczego tutaj nie było. Ot taki sobie szkic, tylko jak dla mnie za mało konkretów, a opisy zbyt krótkie. Rzuciłaś kilka haseł i, owszem, trafiają one do czytelnika, ale na Twoim miejscu wybrałbym jedną konkretną sytuację, jakiś najważniejszy konflikt i to wszystko dokładniej bym opisał." - Nie musi tu być nic odkrywczego. Nie jest powiedziane, że to opowiadanie ma takie być. Piszę, bo lubię, nie chcę tego wydawać, czemu więc mam się za wszelką cenę starać wymyślić coś oryginalnego? Zresztą to dopiero początek. Nie powinieneś zarzucać mi braku oryginalności, jeżeli, jak sam zauważyłeś, czytelnik poznał ledwie kilka haseł, ale nie jest powiedziane, że na tym się to kończy. Konflikt może być bardziej rozbudowany, niż myślisz. Trochę cierpliwości.
      "Nie rozumiem, co Cię skłoniło do umieszczenia wiedźmina w świecie całkowicie, jak rozumiem, przez siebie stworzonym?! Chciałaś jakoś zadziwić czytelnika, czy co? Normalnie nie rozumiem. To już prościej byłoby napisać zwykły fanfic, wykorzystując elementy, które wymyśliłaś sama." - A czemu nie? Tak chciałam, tak zrobiłam. Nie chcę pisać ff, bo nie jestem w tym dobra. Z własnym światem mogę bardziej poszaleć, lepiej się w nim odnajduję. Daje mi on więcej możliwości. Czemu akurat postać wiedźmina? Bo jestem zakochana w tej postaci, po prostu. Równie dobrze mógłbyś spytać, czemu pojawiają się tutaj elfy, krasnoludy, niziołki. Przecież to też nie moje postacie, prawda? A jednak nie tylko ja je wykorzystuję. Z wiedźminami sytuacja może być podobna. Czemu miałabym z tego zrezygnować?

      Usuń
    2. "Jestem również sceptycznie nastawiony do samej kreacji tego wiedźmina. Jak zapewne wiesz, fenomen i sukces Geralta polegał na tym, że był on, podobnie jak Doktor (przynajmniej w nowej serii), jedyny w swoim rodzaju. Jeśli Twój wiedźmin będzie ludzki, skłonny do odczuwania emocji i tak dalej, to nie jest to oryginalne. To zwykłe kopiowanie pomysłów. A jeśli będzie wiedźminem z krwi i kości, to mijasz się z celem, bo wtedy nie ma prawa odczuwać żadnych ludzkich emocji, nie może się zaprzyjaźnić ani nikogo pokochać." - Jeśli będzie. Czy będzie? Tego nie wiesz. Lubisz za bardzo wybiegać w przyszłość. Zarzucasz mi wiele rzeczy, które wcale nie muszą się tutaj pojawić. Nie wiesz, jak chcę tę historię poprowadzić, mimo to masz wiele do powiedzenia. To trochę krzywdzące, ale nie należę do osób, które płaczą, jeżeli ktoś ich skrytykuje. Jednak przez cały ten komentarz pojawiło się wiele takich "wybiegaczy" i trochę mnie irytowały, tak ociupinkę. Ale to twoja opinia. Musisz jednak wiedzieć, że mój wiedźmin nie będzie aż tak ciepłą kluchą, skopiowaną w dodatku. Jeżeli będzie nawet wiedźminem z krwi i kości - uwierz, że mam i na to wyjaśnienie. Przeważnie staram się, aby coś wychodziło z czegoś, zwłaszcza jeśli chodzi o zachowanie postaci. Teraz tego nie widać? Nie dziwię się, to dopiero trzeci rozdział. Aby postacie nie wydawały się aż tak sztuczne, potrzebują trochę więcej czasu, żeby się fajne przedstawiły.
      "Wspomnę jeszcze, że Twoje nawiązania do twórczości Sapkowskiego są zbyt oczywiste, a stąd już niedaleka droga do plagiatu. Już chyba najdziwniejsze jest nazywanie postaci Białą Wilczycą. Bez względu na to, kim ta postać miała być w ogólnym zamyśle -- elfką, zaginioną królewną czy bandytką -- i tak budzi jasne skojarzenia z Białym Wilkiem." - Akurat Biała Wilczyca w żaden sposób nie jest powiązana z Białym Wilkiem. Może i jest skojarzenie, ale praktycznie do wszystkiego można jakieś znaleźć. Biała Wilczyca nazywa się tak a nie inaczej, gdyż pochodzi z Nordmaru - krainy skutej lodem, w której wilki mają szczególne znaczenie. Jest nazywana Wilczycą przez swoich ludzi. Czemu białą? Bo ma białe włosy. Ot, cała filozofia.
      "a) to trochę zastanawiające, że praktycznie każde państwo ma własne bóstwo, które czci. Te krainy są aż tak od siebie odseparowane, że nikt nie utrzymuje ze sobą kontaktu? Każde państwo jest aż tak zróżnicowanie kulturowo i te kultury nie oddziałują na siebie w żaden sposób? Rozumiem, że społeczeństwo jest jako tako cywilizowane i rozwojowo stoi zapewne na etapie odpowiadającemu średniowiecze, ale nawet w tak zamierzchłych czasach jak starożytna Grecja czy Egipt, kultury mieszały się ze sobą. W mitologii rzymskiej, na przykład, która praktycznie nie różni się od greckiej, obecny był kult egipskich bogów właśnie." - Tyle że... to fantastyka. Nie muszę przecież pisać tak, aby to było zgodne z prawdziwymi dawnymi realiami. Ale może się jeszcze nad tym zastanowię, choć nie twierdzę, że na pewno to zmienię. W sumie jak tak o tym wspomniałeś, nasunął mi się pewien pomysł.
      "Zdajesz sobie chyba sprawę, że w wykreowanych przez siebie opowiadaniach nie możesz używać nazw wywodzących się z języków istniejących w prawdziwym świecie." - Ale... w którym momencie takie nazwy użyłam?

      Usuń
    3. "Również samo zachowanie Casterlaha pozostawia wiele do życzenia. Reakcję okrutnego gościa, który przynajmniej z założenia nie jest miłośnikiem kotków, nazywasz urażeniem. Nagle okazuje się być wrażliwy na widok zwłok i poodcinanych członków, czy ta głowa po prostu uwłacza jego majestatowi? Z tego wszystkiego powinno wynikać, że odcięta głowa królowej wrogiego państwa jest mu raczej na rękę -- cóż, niefortunny dobór słów." - To nie jest żadna królowa wrogiego państwa. To nie jest mu na rękę. Przez ten gest może dojść do... i tutaj znowu pojawia się wątek, który ma mieć miejsce dużo później. Zarzucasz, że nie wyjaśniam wszystkiego, by potem powiedzieć, że rozumiesz, iż nie wszystko trzeba od razu mówić. Daj się trochę tej historii rozkręcić. To, na litość boską, dopiero trzeci rozdział. Wątki są ledwie rozpoczęte, postaci ledwie wprowadzone. Król był urażony, bo jakże miałby nie być? Jakiś obskurny facet rzuca mu przed nogi głowę białowłosej kobiety, której ścięcie wcale nie jest niczym korzystnym dla niego.
      "Nie chcę, byś uznała, że się czepiam, ale Casterlah wypowiada raptem dwie kwestie i tyle. Nie chodzi, rzecz jasna, żeby drobiazgowo rozwijać każdą wiejską babę czy służkę, na którą nikt nawet nie zwróci uwagi, ale tę konkretną postać (mam na myśli Casterlaha) wypadałoby jakoś rozbudować, nawet jeśli nie odegra większej roli. Wystarczyłby dodać więcej, może nieco głębszych dialogów, które sprawiłby, że czytelnik spojrzy na tę postać w nieco z innej strony, może parę wewnętrznych przemyśleń albo w ostateczności dodać kilka opisów i przedstawić go w innej, niecodziennej sytuacji, żeby odróżniał się od tła, a co najważniejsze, żeby nie był kukłą. Póki co bazujesz na prostym schemacie -- zły, okrutny król. To nie jest odkrywcze." - Znowu powtórzę: to jest dopiero trzeci rozdział. Te rozdziały nie są jakieś bardzo długie. Nie przepadam za pisaniem takich i wiem, że ludzie nie mają czasu, żeby coś tak długiego czytać. Gdybym miała wszystko przedstawić dokładniej, to jeden rozdział zająłby mi z 15 stron w Wordzie. A ja nie lubię rozbijać rozdziałów na mniejsze części. Jak mam już jakiś zamysł, to niechętnie go zmieniam. Na przykład weźmy wspomnienie o tym porwaniu. Najpierw czytamy trochę o Sor'Qellu. I ostatnie zdanie w jego fragmencie jest jakby wstępem do kolejnego. Nie mogłabym tego rozbić na dwa rozdziały, nie pasowało mi to. Ale to nie jedyny przykład. W rozdziale trzecim jest podobna sytuacja. Owszem, mogłyby być one bardziej rozbudowane. Zapewne więcej by pokazały, może nawet postacie by szybciej ożyły, bo na razie nie są jakoś wybitnie przedstawione. Ale jednak nie jestem przekonana do długich rozdziałów.
      "Mogłaś na przykład skonfrontować Casterlaha ze Sor'Quellem." - W którym momencie? Czy chodzi ci np. o fragment, w którym Sor'Qell wchodzi do komnaty Casterlaha, by go poinformować o przyniesionej przez mędrca wiadomości?

      Usuń
    4. "Czy ja dobrze rozumiem? Król właśnie stracił żonę, porwano mu dzieci, a pan maester raczy go spisem całych włości? Ja oczywiście rozumiem, że te nazwy były wplecione w wypowiedź z myślą o czytelniku, by przybliżyć mu nieco świat przedstawiony, ale nie brzmi to zbyt dobrze." - Nie było tam całego spisu, nie przesadzajmy. Powiedzmy, że król jest człowiekiem nazbyt ambitnym, który jednakże niekoniecznie interesuje się dokładnym położeniem każdego miasta, miasteczka, wsi, czegokolwiek. Dla niego jest to Irhon, kraina, która mu się należy. Według niego oczywiście. Casterlah nie przywiązuje większej uwagi do poszczególnych miejsc, nie zna ich tak dobrze, bo od wszystkiego ma ludzi. Dla niego to po prostu Irhon.
      "Sugeruję jednak zachować zdrowy rozsądek. Na Twoim miejscu inspirowałbym się po prostu wiedzą historyczną. Większość osób ponosi wyobraźnia, potem gubią się w tym, co sobie wymyślili." - Większość. Ale nie wszyscy. Ja się nie gubię w tym, co wymyśliłam. Zdarzają się potknięcia, owszem. Jak każdemu. Ale raczej nie można powiedzieć, bym gubiła się we własnych wątkach czy świecie. W końcu ja go stworzyłam, nikt nie zna go lepiej niż ja. Teraz tylko jeszcze muszę sprawić, aby inni również go dobrze poznali.
      "Nie bardzo rozumiem, w jaki sposób lawa mogłaby napędzać jakikolwiek mechanizm. Nie wiem, może się nie znam. Mówimy tutaj oczywiście o mechanizmach opartych na zasadzie działania koła wodnego, prawda? Nie rozumiem zatem, z jakiego materiału musiałby być wykonany ów mechanizm, żeby nie został stopiony." - Ups, a to jest akurat nieprzemyślane. Zapędziłam się chyba zbytnio. Gdzieś jednak widziałam takie mechanizmy, i dziwną ciecz, która je napędzała. W jakiejś grze chyba. A może o tym czytałam? Jak sobie to wyobrażałam, trochę inaczej to wyglądało. Metal bynajmniej nie spalał się w zetknięciu z lawą. Dziwne, nie.
      „No właśnie, złoto jest miękkie i ciągliwe, dlatego -- pomijając już nawet jego cenę -- wykonanie zbroi czy broni z tego metalu mija się z jakimkolwiek celem.” – Ale przecież nie było żadnej mowy, że zbroja czy broń jest wykonana ze złota. To obozowisko krasnoludów miało złote elementy, a w moim wyobrażeniu to właśnie złoto się najbardziej z nimi kojarzy, dlatego też wszędzie znajdują się złotawe bramy, ozdoby, nawet sufity z wyrzeźbionymi ornamentami.
      „ Wykonanie kraty ze złota również nie ma sensu, bo kratę wykonujemy po to właśnie, by zabezpieczyć coś przed intruzami.  „ – Krata jest tylko ozdobna. Nie ma ochraniać przed wrogami.
      „Tak w ogóle to dość zastawiająca jest ilość tego złota. Wszystko dosłownie błyszczy się i bije po oczach. Rozumiem -- fantasy. Krasnoludy tu były. Mimo wszystko wypadałoby zachować odrobinę realizmu.” – Nie wszystko. Znacznie więcej jest tam kamienia niżeli złota. Złote są jedynie elementy zdobnicze. I bramy.
      „Jeśli o same nazwy chodzi, nie będę się czepiać. Chcesz, żeby imiona brzmiały w fantazyjny sposób, to Twoja sprawa, tylko że czytelnik będzie miał trudności z zapamiętaniem czegokolwiek, a do tego automatycznie zawężasz sobie pole realizmu. „ – W jaki sposób? Lubię fantastyczne nazwy. Nie podobają mi się w opowiadaniach fantasy imiona polskie albo jakiekolwiek inne. Sama zresztą takich nie spotykam. Nie tak często. Zwykle przewijają się imiona, które stworzył autor. Mnie się osobiście nie mylą w żadnym opowiadaniu, nawet jeżeli wracam do niego po jakimś czasie.

      Usuń
    5. „Blavern znajdował się w obozowisku pod ziemią, po czym zszedł jeszcze niżej, a tam czekała na niego klacz. Popraw mnie, jeśli jestem w błędzie. Nie bardzo się znam na koniach, ale czy one nie boją się czasem ciemności i nie znoszą źle warunki związane z przebywaniem pod ziemią? Owszem, mogą być tresowane, należeć do odpornych ras, może nawet specjalnie krzyżowanych, ale na litość boską, zwierząt nie trzyma się pod ziemią.” – A kto powiedział, że tam panuje ciemność? Kto powiedział, że tam te zwierzęta przebywają? Została tylko przyprowadzona, bo piętro góry, na której zresztą wznosi się zamek, a na którym stali w danym momencie żołnierze, znajdowało się jakby na równi z powierzchnią. Jeżeli przeszlibyśmy przez ścianę, to znaleźlibyśmy się na równi z domostwami i… stajniami. Rozumiesz?
      „I w ogóle dlaczego ten cały obóz jest pod ziemią. Ukrywają się czy co?” – Bo tak sobie wymyśliłam.
      „Jeśli chodzi o trzeci fragment, wyszło na to, że teraz musisz bez przerwy przypominać czytelnikowi, jak ci wszyscy elfowie mają na imię, bo nawet nie było okazji, żeby przyjrzeć się bohaterom nieco uważniej. Wyszedł z tego bałagan. Taki już los opowiadań z ogromną ilością postaci. Chociaż tyle dobrego, że oszczędziłaś czytelnikowi takich oczywistych oczywistości w stylu: "powiedziała jego żona, a matka jego dzieci" albo: "twoja babka, a moja matka" -- bo i takie cudeńka czasem się zdarzają.” – Wspomniani elfowie to postacie poboczne. Bardzo poboczne. Przypominam kim są, żeby nie było nieporozumień.
      „Ten cały krasnolud ze swoim sposobem wysławiania się jest swoją drogą strasznie pretensjonalny i sztuczny. Doceniam zastosowanie idiolektu, ale to już lekka przesada. Nie mówię, że to zły pomysł, ale on wypowiada raptem dwie, góra trzy kwestie, a te kwieciste ozdobniki aż wylewają się z niego.” – Trudno. Mnie się taki podoba i taki będzie.
      „Tam na końcu, jak rozumiem, to driady były.” – Zobaczymy!
      „Martwi mnie też, czy sama potrafisz odczytać te wszystkie nazwy, które wymyślasz. Dla czytelnika wcale nie musi być to być takie oczywiste.” – Apostrof pojawił się chyba tylko w dwóch miejscach. Tak, potrafię je przeczytać. Nie sądzę, aby te dwa zdania (a może nawet jedno?) było aż tak ciężkie do przeczytania.
      „Lansterowie, maesterzy, namiestnicy, Dawni Bogowie, kruki, obsydian, księga dokonań przywodząca na myśl Białą Księgę -- po co to wszystko?” – Lansterowie to zwykły przypadek. Często widzę w opowiadaniach czy książkach określanie Bogów jako dawnych, starych, pradawnych, nie widzę tutaj zatem żadnego podobieństwa do Pieśni Lodu i Ognia. Kruki również nie pojawiły się tylko u Martina. Obsydian? Nie przypominam sobie, abym o nim wspominała. Księga Dokonań jedynie jest troszkę zaczerpnięta od Martina. Ale Księga ta będzie wiele znaczyła, zwłaszcza dla Blavrena.
      „Dodatkowo mieszasz jeszcze te elementy z własną inwencją twórczą, wplatasz jeszcze w to wiedźmina. Doprawdy nie rozumiem dlaczego! Jak się w ogóle ma wiedźmin do twórczości George'a R. R. Martina? Jak się mają fikcyjne i dziwne nazwy do tych zapożyczonych z angielszczyzny?” – A ma się mieć jakoś w ogóle? Chryste, czepiasz się takich błahostek. Toż to tylko blog. Tylko. Twórczość dziewczyny, która wcale tego nie chce sprzedawać. Która sobie połączyła kilka wątków (chociaż większość twoich spostrzeżeń co do Martina nie są prawdą), bo tak jej się umyśliło. Czy coś w tym złego? Ja nie chcę tego sprzedawać. Ja sobie po prostu piszę. I tak dobrze, że nie wrzucam tutaj jeszcze podroży kosmicznych albo telefonów komórkowych (a uwierz mi, że nieraz się z takimi dziwnościami spotkałam).

      Usuń
    6. „Myślisz, że z tym, co tutaj stworzyłaś, uda Ci się kiedykolwiek wypłynąć na szersze wody? Myślisz, że ktoś to kupi? Nie wiem nawet, czy w tym momencie nie mówimy już o plagiacie.” – A może zamiast zarzucać mi plagiat, po prostu zaakceptujesz, że to tylko zwykły blogasek z opowiadaniem, które nigdy nie będzie prawdziwą powieścią. Kto powiedział, że chcę wypływać na jakiekolwiek wody? Kto powiedział, że wiążę z tym przyszłość, nadzieje, cokolwiek? Mówisz o takich rzeczach, nie znając mnie.
      I to nie jest tak, że ja nie akceptuję tego, co powiedziałeś. Ale w wielu kwestiach się z tobą nie zgadzam, w kilku miałeś racje i oczywiście wezmę twoje słowa do siebie, coś z tym zrobię. Nie osądzaj mnie jednak zbyt pochopnie. Nie twierdź również, że czegoś nie można, bo tak nie wypada.
      „Tak już na poważnie, to starałem się argumentować swoją wypowiedź. I nie, naprawdę nie chodziło mi o to, aby się powymądrzać. Ja też robię masę błędów, nie wszystko się w pełni udaje, dlatego chętnie wysłucham Twojej opinii. I jeszcze jedna sprawa, jeśli już zdecydujesz się mnie odwiedzić -- choć oczywiście nie musisz tego robić, ani tym bardziej nie musisz się z czymkolwiek spieszyć -- a coś nie będzie Ci pasowało, to nie czytaj na siłę. Nie pogniewam się, jeśli nie będziesz zainteresowana.” – Ależ ja wszystko rozumiem. I nie jestem absolutnie zła za taki komentarz. Bardzo się cieszę, że wreszcie ktoś odważył się wytknąć dosyć istotne rzeczy. Z niektórymi się nie zgadzam, ale wcale nie muszę. Ty również nie musisz podzielać mojego zdania. To zrozumiałe. W niektórych kwestiach miałeś rację, w innych – moim zdaniem nie za bardzo. Ale na każdą poruszoną kwestie zwrócę uwagę. W przyszłości. Bo musisz wiedzieć, że to opowiadanie jeszcze nieraz zostanie poprawione. Może nawet pokuszę się o dłuższe rozdziały? To nic pewnego, bo wspominałam, co o nich sądzę – ale postaram się, aby te postacie żyły już od samego początku. By nie były sztuczne. Nie jesteś pierwszą osobą, która mi to zarzuca. To prawda, że mam problemy z przedstawieniem bohaterów poprzez ich czyny i dialogi. Nigdy to mi zbyt dobrze nie wychodziło. Mogę wymyślić mnóstwo historii z ich życia, przedstawić ich charakter w najdrobniejszych szczegółach – lecz nie będzie to tak naturalne, gdy bohaterowie nie będą czegoś robić i mówić. Nad tym muszę popracować.
      A co do wymądrzania się – nie odbieram tego w taki sposób. Chociaż w niektórych momentach wyszedłeś na strasznego snoba, ale to nic – za krytykę się nie obrażam, nawet jeżeli brzmi jak zwykłe wymądrzanie się. Każdy chyba tak to by odebrał, dlatego że komuś z zewnątrz łatwiej jest dostrzec błędy u innej osoby i je skrytykować. Mówisz, że siebie nie uważasz za eksperta, wielokrotnie wspomniałeś, że możliwe, iż ty również popełniasz błędy – i to wcale nie jest niemożliwe. Ja też często wytykam komuś błędy, zaznaczając jednakże, iż sama wszechwiedząca nie jestem. Tłumaczę sobie to jednak właśnie w ten sposób, że u kogoś innego łatwiej dostrzec błędy niż u siebie – dlatego nawet jeżeli ja sama popełniam błędy, to nie boję się wytknąć błędów innych. Dlatego mam nadzieję, że i mój przyszły komentarz u ciebie, jeżeli zawierałby jakieś uwagi, nie odbierzesz tak, jakbym chciała się odegrać za twój. Bo nie mam ku temu powodu.
      Dziękuję jeszcze raz za tak długi i solidny komentarz. Otworzył mi oczy na kilka spraw, które muszę jeszcze przemyśleć. Rozdziały na pewno będą poprawiane, nieraz już o tym wspominałam. Jednak lubię, kiedy rozdziały trochę poleżą, wówczas powracam do nich z takim… świeższym spojrzeniem, jeżeli tak to mogę nazwać. Łatwiej mi wówczas zauważyć co jest nie tak.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  12. Świetny rozdział! Co prawda dla mnie trochę za długi i za bardzo "polityczny", ale to kwestia gustów i guścików.
    Przeczytałam niektóre uwagi Mikołaja i Twoje odp. W większości, zgadzam się z Tobą.
    Osobiście lubię jak czytelnicy wypiszą błędy, napomkną, że coś mogłoby być inne. Ale włażenie w treść, brutalne jej deptanie i nakazywanie, co jakie powinno być, wkurwia na potęgę. Może to dziwne, ale cieszy mnie to, jak zgromiłaś tego typka w komentarzach. :D Pokazałaś, że robisz jak chcesz, jak Ci na duszy zagra. Chcesz żeby był wiedźmin, to będzie, nawet jeśli, nie jest to świat stworzony przez Sapkowskiego. Ostatnio jedna z czytelniczek napuściła na mnie podobną tyradę, "on powinien mieć inny charakter. Tamto powinno być bardziej tajemnicze. A tego w ogóle nie powinno być".Bla bla bla ;d.
    Odbiegłam od tematu.
    Co do rozdziału, to bardzo mi się spodobał. Uwielbiam fantastyczne klimaty, niecodzienne postaci. Lubię także w opowiadaniach zawarcie kilku istot z różnych ras/gatunków, a nie tylko, np samych wampirów. U ciebie, to na szczęście odnalazłam. :D
    Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to, to że bohaterowie nie mieli jeszcze za dużo poświęconego czasu, przez co nie mogę spamiętać, kto jest kim. No ale to byłoby wymuszone, to dopiero 3 rozdział wszystko wyjdzie z czasem, ja lubię jak jest dużo tajemnic, coś nie jest jasne i wchodzi na jaw z biegiem akcji. Szkoda, że niektórzy nie potrafią tego zrozumieć [zmory chyba wszystkich blogerów].

    A no i w pewnym momencie zauważyłam, że cały czas piszesz kompania. Trochę to kuje w oczy, ale nie jakoś bardzo. Mimo to, polecałabym kilka z tych wyrazów zamienić jakimiś synonimami. :)

    Jak zawsze czekam na następny rozdział.:)
    Pozdrawiam, KatieKate

    http://jestesmydziecmiziemi.blogspot.com/ <- fantasy
    http://bedifferentkatie.blogspot.com/ <- horror

    OdpowiedzUsuń
  13. To może najpierw odniosę się do wypowiedzi Katie Kate.

    Wypraszam sobie! Po pierwsze, nie jestem żadnym typkiem. Uważaj lepiej na słowa, bo ktoś ci jeszcze odpowie jednym, aczkolwiek dobitnym. Odrobina luzu i kultury. Po drugie, nikt tutaj nikogo nie zgromił. Lena po prostu odniosła się do mojej wypowiedzi, zabierając jasne stanowisko w tej sprawie. Choć mam inne zdanie, to szanuję jej opinię. Jak rozumiem z odpowiedzi, ona też -- w przeciwieństwie do niektórych -- choć się ze mną nie zgadza. Ma do tego prawo. Jak wspominałem, to tylko sugestie i pretekst do rozmowy.

    Nie znam sprawy, ale piszesz, że ktoś zwrócił ci uwagę. Podał może jakieś argumenty? Był to zwyczajny i bezczelny hejt? Bo widzisz, to co ja napisałem, to nie był hejt. Twoja wypowiedź jest hejtem. Moje przemyślenia były poparte argumentami. Ja nie mówię, co Lena ma zrobić ze swoim opowiadaniem i nie mówię tym bardziej, jaki charakter mają mieć bohaterowie. Ja tylko poradziłem, co moim zdaniem można by było zrobić, żeby bohaterowie wyglądali na takich, jakimi Lena chce ich przedstawić.

    Twierdzisz również, że czytałaś mój komentarz. Jak rozumiem, tylko pobieżnie. Szkoda że wyrywasz moją wypowiedź z kontekstu i dorabiasz do niej własną teorię. Przykro mi, ale to już jest nadinterpretacja. Do tego nie popierasz swoich słów żadnymi argumentami. "Bo tak ma być" to żaden argument. Bez względu na to, w jakim jesteś wieku, czytanie ze zrozumieniem przyda ci się w życiu nie tylko na egzaminie.

    Nie zamierzam na każdym kroku przepraszać za własne, dodajmy odmienne, zdanie tylko dlatego, by nie urazić przypadkiem przerośniętego ego postronnych osób. Zaznaczyłem, jaki był cel mojego komentarza, więc nie mam sobie nic do zarzucenia.

    Jeśli chodzi o ciebie, moja panno, nie znam cię co prawda, ale takim zachowaniem dajesz jasno do zrozumienia, że nie najlepiej u ciebie z kulturą osobistą. I nie, nie jest to żadne włażenie z butami w obcą osobę, chęć odgryzienia się za niepochlebną opinię na swój temat. Nie jest to również żadna nadinterpretacja z mojej strony, ani tym bardziej wybieganie myślami w przyszłość. To po prostu stwierdzenie faktu na podstawie obserwacji.

    Oczywiście nie mam zwyczaju gniewania się na takie bezpodstawne i niczym nie potwierdzone zarzuty pod moim adresem. Jestem już dużym chłopcem, zwalę to po prostu na karb twojego wieku. Uwierz mi, kiedyś zachowywałem się podobnie, ale już na szczęście z tego wyrosłem.

    A teraz konkrety.
    Och, wcale mnie nie rozczarowałaś. Wręcz przeciwnie! Cieszę się, że krytykę przyjęłaś w dojrzały sposób, bo wiesz mi, ludzie reagują w przedziwny sposób. Nawet kiedy starasz się być uprzejma aż do przesady, a wszystkie wywody wyraźnie argumentujesz, to i tak narzekają, bo ktoś ośmielił się urazić ich rozbuchane ego. Dlatego miło mi, że jesteś otwarta na dyskusję. Jak wspomniałem, to tylko sugestie i nie musisz się ze mną zgadzać.

    Czy ton mojej wypowiedzi brzmiał protekcjonalnie i zachowawczo? Może. Na pewno nie taki miałem cel. Wciąż się uczę, może właśnie dlatego wybiegam myślami do przodu. Naprawdę rzadko zdarza mi się pisać tak długie komentarze. Nie wszystko musi przecież przemawiać do każdego odbiorcy. Jedni wolą ironicznie i na ostro, z drugimi trzeba się obchodzić jak z jajkiem, żeby przypadkiem nie urazić, a jeszcze inni wolą na poważnie. Dlatego raczej mieszam te wszystkie style. Wychodzi to oczywiście z różnym efektem. Sam odbiór jest uzależniony od interpretacji.

    Jak już wypominałem, zrobisz, jak zechcesz. Ale tłumaczenie prawie każdego zarzutu krótkim sformułowaniem typu: "bo tak mi się podoba, bo tak chcę" jest raczej mało przekonujące. Ale wiadomo -- nie mój świat, nie moje kredki. Skoro nie wiążesz żadnych większych planów z tym blogiem, to może faktycznie nie ma się co spinać.

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie twierdzę też, że musisz, dajmy na to, dokładnie przedstawić Revila już w pierwszym akapicie, podając dokładny opis od stóp do głów. Swoją drogą nie przepadam za zabiegiem, kiedy twórca przedstawia nam dokładny portret bohatera na samym początku, racząc nas tym samym swoimi kanonami piękna. A potem mamy tych wszystkich ametystookich.

    Nie chodziło mi również o to, że musisz od razu pisać rozdziały na 15 stron, czy nawet tworzyć osobny rozdział, by przedstawić dokładniej Revila. Naprawdę wystarczyłby jeden, góra dwa akapity. To wszystko. TO TYLKO SUGESTIA: myślę, że dokładniejszy opis ruchu czy samego zachowania to już dość jak na początek.

    Ten gatunek to tak z fachowego punktu widzenia. Niektórzy autorzy na przykład posługują się żargonem czy w ogóle językiem nie pasującym do ogólnie przyjętych norm czy nawet stylu. Była to swojego rodzaju rewolucja, bo do tej pory wymagano od powieści (mówimy tutaj o tych bardziej wyrafinowanych), by były jednak pisane językiem formalnym. Jaki z tego wniosek? Taki, że nie wszystko, co tworzą jedni, musi sprawdzać się u drugich.

    Sapkowskiego czytałem już dość dawno, nie wszystko tak dokładnie pamiętam, ale z tego co kojarzę, to raczył on nas również dość śmiałymi aluzjami do realnego świata, co akurat u niego może się sprawdzało. U innych już niekoniecznie.

    Jeśli już same rasy mamy na myśli, to już to wyjaśniłem przy okazji pierwszego komentarza. Wydaje mi się również, bo pewności nie mam, że te konflikty na tle rasowym w powieściach fantasy to próba przeniesienia naszych realiów do innego świata. Prześladowanie innych osób z powodu koloru skóry czy odmiennego wyglądu w ogóle to nie pierwszyzna. Potem te same schematy były wielokrotnie powielane i tak elfy ewoluowały z małych duszków wywiedzionych z mitologii germańskiej do istot, z którymi zawsze ma się konflikty i które są prześladowane.

    Jak dla mnie prześladowania elfów, po mimo ich aryjskości i wymuskania, kojarzyły się zawsze z kwestią żydowską. Choć to krasnoludy właśnie ze swoimi upodobaniami do złota mogą budzić cokolwiek negatywne spostrzeżenia -- w tym przypadku społeczności żydowskiej jako dorobkiewiczów. Ale to tylko teoria. Zaznaczmy wyraźnie -- moja własna.

    Jeśli chodzi o nawiązania do innych twórców, wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby nie tyle podobieństw na raz. Bo nie da się ukryć, coś dużo tych przypadków się pojawiło. Weźmy Dawnych Bogów na przykład. Owszem, nie wzbudziłoby to żadnych podejrzeń, gdyby nie ten emocjonalny stosunek. Zapisanie słów wielką literą taki stosunek właśnie sugeruje, nawet jeśli nie był on zamierzony. A co w przypadku, gdy nie ma mowy o emocjonalnym stosunku? To i tak użycie wielkiej litery daje przesłanki do tego, by sądzić, że określenie jest na tyle istotne, że niesie z sobą większe znaczenie. Gdybyś zapisała po prostu "dawni Bogowie" czy nawet "dawni bogowie", czytelnik zrozumiałby, że chodzi po prostu o jakieś dawno zapomniane bóstwa. I po sprawie.

    Nigdy nie powiedziałem, że pan Martin ma monopol na używanie kruków. Ale znów, nagromadzenie podobieństw jest dość spore. Gdyby nie to, nie zwróciłbym uwagi na pojawienie się kruków. Obsydian nie pojawił się może dosłownie, ale była mowa o broni zrobionej ze szkła, i chyba nawet pojawiła się taka jedna wzmianka dość jasno sugerująca, że chodzi o obsydian. Głowy jednak nie dam sobie uciąć.

    Anglojęzyczne wstawki pojawiły się, a i owszem! może nie tak bardzo dosadnie, ale jednak coś tam było widać. Stolicą Landaporu (ładna nazwa swoją drogą) jest Blackriver. Pojawiło się też Mitchtown i Casstown, a Grandys nazywa się van Hill. Owszem, w tym ostatnim przypadku możemy wytłumaczyć to istnieniem fałszywych przyjaciół. Zdarza się przecież istnienie podobnie, a często nawet identycznie brzmiących słów w różnych językach, na dodatek nie mających ze sobą nic wspólnego. Niestety w tym konkretnym wypadku nie można pozbyć się wrażenia, że po prostu chodzi o Grandysa ze Wzgórza.

    OdpowiedzUsuń
  15. Może w tym momencie faktycznie się czepiam, ale król chce najechać obce ziemie, więc śmierć królowej powinna być mu jak najbardziej na rękę. Nie chcesz mi chyba wmówić, że on tak po prostu sobie liczył, że królowa pozwoli mu najechać swój kraj. I może jeszcze zostanie jego namiestniczką? Znowu wybiegam na przód? Nie. Staram się zrozumieć. Skoro niczego nie wyjaśniasz, to nie dziw się, że ktoś wyciąga takie, a nie inne wnioski. Tak, wiem. To dopiero początek historii.

    Nie możesz również winić czytelnika, że wyciąga jakiekolwiek wnioski, nawet jeśli są błędne. Takie święte prawo interpretacji. Przerabiałaś to na pewno w szkole, że ktoś narzuca własną interpretację. Pamiętaj, że jeśli narzucasz komuś na siłę własny punkt widzenia, ten ktoś (nie mówię akurat o sobie) może w końcu pomyśleć, że traktujesz go jako osobę pozbawioną wyobraźni albo wręcz mało inteligentną.

    Przykład? Proszę bardzo -- te wszystkie gwiazdki Disneya i nie tylko pojawiające się na blogach jako ucieleśnienie bohaterów. Nie twierdzę bynajmniej, że na tym blogu też tak było. To oczywiście nie moja sprawa, jak autor widzi swoich bohaterów. Ale też nie może mi narzucać, że wyobrażę sobie Hannah Montanę, jeśli tylko autor tak to widzi.

    Tak. Chodziło mi o jakąkolwiek reakcję Sor'Quella w tym konkretnym fragmencie. No może trochę przesadziłem z tym całym dobytkiem, ale naprawdę wypowiedź maestera brzmiała co najmniej dziwnie. Ale to tylko moja opinia. Ja bynajmniej niczego nie narzucam.

    Metal może nie spalał się po zetknięciu z lawą. Tego nie wiem, nie znam się aż tak dobrze. Ale wiem na przykład, że lód nie zamienia się w wodę ani nie wyparowuje przy działaniu na niego ekstremalnie wysoką temperaturą. Zamienił się po prostu w rozgrzaną do czerwoności bryłę. To okrycie swego czasu nawet mnie ciekawiło. Choć w sumie nie wiem, czy to nie był zwykły fake. Albo może to nie była zamarznięta woda tylko suchy lód. Nie pamiętam, trzeba by to sprawdzić. Wracając jednak do metalu, jakiś skutek lawa jednak powinna wywołać mimo wszystko. Choćby nawet drastyczne zużycie materiału.

    Ja nie twierdzę, że na tym blogu pojawiły się zbroje ze złota. Zetknąłem się z tym gdzieś po prostu w jakimś opowiadaniu i przytoczyłem, by potwierdzić, że ludzie -- przynajmniej niektórzy -- mają błędne wyobrażenie co do tego metalu. W sumie brama ozdobna może sobie zostać ze złota. Nie miałem jednak pewności, jakie jest jej przeznaczenie.

    Widzisz, teraz wszystko jasne. Ukształtowanie terenu wiele tłumaczy.

    Myślę, że teraz rozwiałem ważniejsze wątpliwości. W razie czego, jesteśmy w kontakcie. Na koniec jeszcze odniosę się tylko do łączenia świata z Pieśni Lodu i Ognia z twórczością Sapkowskiego. Skoro to tylko zwykły blog służący głównie rozrywce, to może nie ma to aż takiego znaczenia. Chodziło po prostu o coś w rodzaju zasady decorum. Oba światy nie pasują do siebie, bo jeden jest zdominowany przez magię i istoty fantastyczne. Dodajmy, że odniesienia do naszego świata są aż do przesady widoczne. Stylistyka drugiego to z kolei low fantasy, a odniesienia do realnego świata nie są aż tak oczywiste, są może nawet umowne. Zgodnie z argumentem, jaki podałaś, możesz równie dobrze wsadzić tutaj komputery i podróże w kosmos. Ale nie czepiam się już więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie krótko odpowiem, bo nie mam czasu. Przeczytałam komentarz, ale chcę coś sprostować: kiedy mówiłam, że coś mi się umyśliło, albo "bo tak chciałam, tak zrobiłam", nie miało być to w jakikolwiek sposób niegrzeczne. Po prostu tak najłatwiej wyjaśnić. Pytałeś o obozowisko, czemu jest pod ziemią. No jest, bo tak sobie wymyśliłam, po prostu, nie ma czego więcej tłumaczyć.
      Te miasteczka równie dobrze mogłyby być zastąpione czymś innym.Tak się składa, że akurat jak to pisałam, nie myślałam nad nazwami, miałam w sumie je potem pozmieniać, ale kompletnie mi to wyleciało z głowy.
      A co do namiestnika, owszem, może to się kojarzyć z PLiO, ale nie tylko Martin ich ma u siebie. Pojawią się w wielu innych książkach i grach, w Skyrim np. mamy zarządców. Ale zarządcy jakoś mi nie pasowali do królów, dlatego są namiestnicy.
      I to nie była królowa innego kraju. Ale o tym będzie trochę później. Jej zabójstwo nie jest jednak niczym dobrym, tak trzeba to odebrać. I zapamiętać.
      Do reszty odniosę się później, wybacz.

      Usuń
  16. Hej, napisałam do Ciebie maila i na forum także, proszę o odp ;) (zrozumiem, jeśli z powodu braku czasu będziesz musiała odmówić :( ).
    Chciałabym także poinformować, że jako iż zdecydowałam publikować jedynie Niezależność, zmieniłam adres bloga na niezaleznosc-hp.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  17. Na początek chcę podziękować za wypisanie mi tych wszystkich błędów jakie popełniłam w swoim tekście! Wszystkie wzięłam po uwagę i przestudiowałam :) Na tą chwilę niestety usunęłam oba rozdziały bo w końcu postanowiłam zabrać się z pisanie i zmienianie - jednak twoje uwagi ze mną pozostały. :)
    Jedno zwróciło moją uwagę, a mianowcie słowo "patetyczny" - odnośnie Blaverana. Czy czasem nie chodziło o "pedantyczny"? Ekspertem nie jestem - jak sama zauwazyłaś poprawiając moje błędy - ale słownik mi tłumaczy co to patetyczny i jakoś nijak mi się ma 'podniosłość' do jakbłka, które wypadło z koszyka. ;)
    No a teraz przejdę do rzeczy ważnych. Rozdział przeczytałam dawno, dawno... Niestety leń zwyciężył i nie skomentowałam. A teraz z chęcią przeczytałam wszystko ponownie( po raz kolejny ostatnio czytałam sobie "Wiedźmina" i jestem, że tak powiem w klimacie i nastroju na czytanie:) )
    Blavren jest specyficzny. Podoba mi się szcunek jakim daży podwałdnych, jego pedantyczność i strategiczny sposób myślenia, jednak coś mi w nim nie pasuje... Na tą chwilę wydaje mi się podejrzany.
    Ciężko mi jeszcze połapać się w bohaterach w obozie, aczkolwiek choć z imion jeszcze ich nie kojarzę to po torchu pokazałaś kto jaki ma charatker i przysposobienie. Jako taką 'kulturę' krasoluda i jego sposób mówienia ciężko mi przyswoić - ale może to być spowodowane niedawną stycznością z Yarpenem i resztą wiedźmińskich krasnoludów :)
    " Ona słuchała, a seks przyszedł z czasem." Jakoś słowo tak dosadne i 'nowoczesne' jak seks gryzie mi się z całością. Niestety nie mam pojęcia jakiego zamiennika użyć, jednak według mnie 'seks' za bardzo odstaje od reszty.
    Ogólnie jestem zadowolona z fragmetu. Jestem fanką akcji i dynamiki, której jakoś specjalnie tu nie było, ale to zrozumiałe. Walka i śmierć nie może być w każdym rozdziale bo na końcu zabrakłoby bohaterów. :)
    Pozdrawiam, Sapphire ;*

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.